Ofiary
W zdumieniu otworzył
szerzej oczy. Dziewczyna nosiła imię Mordu. Dlaczego? Nie potrafił wydusić z
siebie chociażby słowa.
Satsugai jakby
porażona prądem, zerwała się z miejsca i popatrzyła na niego swoim
przeszywającym spojrzeniem. Gaara przełknął zdenerwowany ślinę. Nikt nie
patrzył na niego tak, jak ona.
- Nie wolno ci
podejść – powiedziała dziwnie ściśniętym głosem.
Osłupiały
nadal stał nieruchomo. Przyciągała go i odpychała zarazem. Jak jadowita kobra.
Piękna i niebezpieczna. Wiła się wokół niego zachęcając do tańca, a kiedy tylko
miał się zbliżyć, kąsała – mocno i boleśnie. Gaara przepadł w jej
hipnotyzującym spojrzeniu, reszta świata
zniknęła. Ciężkie brzmienia gitar Ironów, napalona na siebie młodzież – nic nie
istniało, oprócz niej. I strachu obejmującego go zimnymi ramionami.
- Dlaczego? –
wykrztusił.
Zmrużyła oczy.
- Nie wolno ci
podejść – powtórzyła i wyminęła go.
Znów był
niezdolny do ruchu. Tym razem nie dlatego, że podziałał na niego nakaz zawarty
w szkarłatnych tęczówkach. Bał się. Drżał w strachu przed nieznanym. Odwrócił
się dopiero, gdy zniknęła za drzwiami domu Kiby.
Co to do kurwy nędzy było? – pomyślał
łapiąc się za serce, które zachowywało się tak, jakby chciało wyskoczyć z klatki
piersiowej.
Miała ochotę
palnąć się w łeb. Ale to za pewne by nie pomogło.
- Kurwa –
warknęła do siebie i oparła się plecami o ścianę.
Uciekłam stamtąd jak zwykły tchórz –
pomyślała.
Zacisnęła
pięści tak mocno, że rozdrapała paznokciami skórę. Krew spłynęła po dłoniach i skapnęła
na ziemię. Wpatrzyła się w nią wygłodniałym wzrokiem. Delikatne mrowienie zakomunikowało jej, że rana się zabliźniła.
- Kurwa,
kurwa, kurwa – krzyknęła łapiąc się za głowę w próbie zapanowania nad własnymi
myślami.
Kim on był? – zastanawiała się. – Wytrzymał moje spojrzenie. Przeciwstawił mi
się. Miał nie pamiętać, nie powinien pamiętać. Co ja teraz zrobię?
Była na skraju
paniki. Po raz pierwszy znalazła się w takiej sytuacji. Jego oczy ją
przerażały. Nigdy nie widziała tyle pustki w jednym człowieku. A naprawdę,
widziała już dużo. Mieszkając z Hidanem i będąc sobą miała sposobność oglądać
najróżniejszych ludzi, zazwyczaj wyniszczonych przez życie. Jednak żaden z nich
nie budził w niej takich uczuć.
Najbardziej
jednak bała się czego innego. Tej potrzeby, która przyciągała ją do niego. Była
już tak blisko rozerwania mu gardła, mimo, że niedawno jadła. Nie mógł do niej
podejść. Nigdy. Z drugiej strony chciała, by to zrobił. Ale wtedy na pewno nie
utrzymałaby głodu w ryzach.
Jest mój…
Wzięła głęboki
wdech i ruszyła do domu.
Sasori
popatrzył spod byka na Hidana. W jego spojrzeniu widać było naganę i czystą
wściekłość. W końcu nienawidzili się nawzajem, a to, co Wyznawca ostatnio
odwalał, na pewno nie zasługiwało na żadną pochwałę. Sasori wiedział, że to on
powinien opiekować się Satsugai. I pieprzyć to, że Hidan był jej biologicznym
ojcem. Mała po prostu źle trafiła.
- Jak to nie
wiesz, gdzie jest? – warknął na niego zły.
Wyznawca
Yashina wzruszył jedynie ramionami.
- Jesteś jej
ojcem, czy nie?
Hidan wywrócił
na tę uwagę oczami i usiadł na kanapie. Rozłożył się, niby wyluzowany, i
patrzył na wściekłego lalkarza. Ubrany w elegancki garnitur przypominał nieco
prawnika, albo jakiegoś urzędasa. Kojarzył mu się z jakimś sztywniakiem, który
myśli, że jest ważny.
- Jest
dorosła. Wyszła, to wyszła – podsumował.
W środku
jednak gotował się z przerażenia. Jeżeli Pain się dowie, to może zostać
wyrzucony z Akatsuki i odebrać szansę członkostwa córce. A tylko kuratela
Akatsuki mogła ją ochronić. Satsugai potrzebowała Zakonu Brzasku. Tak jak i on.
- Trzeba jej pilnować,
przecież wiesz, co może zrobić! – Sasori walnął pięścią o stół.
Filiżanka z
kawą spadła na podłogę i rozbiła się. Czarny
płyn zbryzgał bose stopy Wyznawcy. Hidan nie dzierżył Sasoriego. Zwykł o
nim myśleś jak o przeklętym piesie, wykonywającym wszystkie zadania. Jak o
lalce, zwykłej kukle, a nie osobie.
Postanowił, że
będzie milczeć. Zacisnął usta w wąską linię. Nie będzie rozmawiać z kawałkiem
drewna.
- Do cholery,
Hidan! A co jeżeli zrobi coś, że ją namierzą? Że namierzą ciebie? Nas? Dopóki
nie pozna zasad ostrożności, powinieneś zawsze wiedzieć gdzie się szlaja. A
nawet za nią łazić!
Sasori rzadko
pozwalał sobie na takie wybuchy, a tak właściwie, to raczej takowe się nie
zdarzały do tej pory.
- Sasori? –
dźwięczny głos doszedł do jego uszu, a wściekłość momentalnie z niego opadła.
- Satsugai! –
Obydwóch mężczyzn odetchnęło, widząc stojącą w drzwiach dziewczynę.
Zdziwiona
patrzyła to na ojca, to na jednego z członków Akatsuki. Jej szkarłatny wzrok
szukał podstępu. I Deidary, jej jedynego przyjaciela. Niestety, nie zauważyła
go.
- Gdzie Dei? –
spytała, ignorując ich ulgę na jej widok i potok słów Sasoriego dotyczących
tego, że nie powinna się szlajać niewiadomo gdzie.
W końcu dowiedziała
się, że blondyn ma parę zadań dla Zakonu. Akatsuki nigdy nie próżnowało i
wszyscy byli zabiegani. Może oprócz Hidana. On miał się nią zajmować i
pilnować, by jej istnienie pozostało tajemnicą. Co nie szło mu zbyt dobrze.
Prąd niepokoju
przeszedł przez jej ciało. Gaara. Co,
jeżeli się domyślił? Przecież widział, a jej oczy na niego nie działały.
Musiała go przymknąć. Przełknęła ślinę zdając sobie sprawę z tego, że powinna
go zabić. Jakaś ludzka część jej osobowości buntowała się przeciw temu
pomysłowi, ale bestia szalała. Już nawet to sobie wyobraziła.
Jego cudowna krew wypełniająca moje usta
– złapała się za głowę próbując odpędzić obraz z głowy.
- Coś się
stało, Satsugai? – Hidan zmarszczył brwi. – Wyglądasz, jakby cię coś
zszokowało.
Pokręciła
szybko głową, zdecydowanie – zbyt szybko. Jej ojciec na pewno to wyczuł. Na
szczęście nic nie powiedział. Ostrożnie, usiadła koło niego na kanapie. Hidan objął
ją jedynie i przysunął do siebie w geście jakiejś chorej, ojczynej miłości.
Może i robił, co robił, ale wiedziała, że była dla niego całym światem. I
zapewne chciał również pokazać Sasoriemu, że ich relacje są w jak najlepszym
porządku.
Lalkarz pokręcił głową z dezaprobatą i usiadł naprzeciwko nich.
Lalkarz pokręcił głową z dezaprobatą i usiadł naprzeciwko nich.
- Przyszedłem
omówić szczegóły dotyczące dołączenia Satsugai do Zakonu – zaczął i wyłożył
jakieś dokumenty na stół.
Zapowiadał się
długi wieczór.
Resztę imprezy
spędził na „byciu gdzie indziej duchem”, a tak właściwie to na „nie byciu nim
nigdzie”. Zupełnie jakby białowłosa odebrała mu duszę, wyrwała płuca i
pozbawiła serca. W głowie miał tylko pustkę, pośród której stała ona – w
białej, zabawionej krwią sukience.
- Co wiesz o
tej dziewczynie, która tu była wcześniej? – spytał Kiby.
Kumpel
spojrzał na niego pijanym wzrokiem marszcząc brwi.
- Jakiej
dziewczyny? – wybełkotał.
- Białe włosy,
niska, czerwone oczy – Gaara zaczął wymieniać.
- Aaa! Ta
albinoska! – w końcu załapał. – Nic w sumie. Przyprowadziła tutaj Naruto.
- Co?
I w ten sposób
dowiedział się o tym, jak Uzumaki wylądował u niej w domu i jak odprowadziła go
tutaj. I o tym, że nikt nie zna jej prawdziwego imienia, bo w sumie nikt nawet
nie chciał go znać. Dlaczego? Gaara podejrzewał, że maczała w tym palce.
Przeczuwał, że użyła na nich swoich oczu. Nie wiedział, jak działały,
właściwie, to… Nie wiedział nawet, czy sam nie oszalał stawiając takie teorie.
Wiedział jedno
- musi ją znaleźć. Musi wiedzieć, co się z nim dzieje i kim ona jest. W
przeciwnym razie zwariuje. Potrzebował jej, choć nie wiedział, dlaczego.
Naruto nie
pamiętał adresu, ale obiecał, że zaprowadzi go następnego dnia pod jej dom, a
raczej gdzieś w okolicy, bo nie pamięta dokładnie.
Lepsze to, niż nic – pomyślał i zajarał
jointa.
Sasori męczył
ją zasadami Zakonu resztę nocy. Gdy wyszedł cieszyła się, mimo, że naprawdę lubiła
Lalkarza. Był dla niej niczym drugi ojciec, trochę mniej popieprzony od Hidana.
Czasem myślała nad tym, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby to on ją
wychowywał. Czy byłaby takim samym potworem, jak jest? Czy może kimś lepszym?
Wraz ze świtem,
zasnęła.
Oglądała telewizję. Jakiś dziwny program.
Ekran pochłaniała wielka, czerwona kula pośrodku błękitu. Mimo, że nigdy jej
nie widziała wiedziała, czym jest. Odbijała się w wielkiej tafli wody – ocean,
albo morze. Piękny widok.
Wtedy sceneria się zmieniła. Satsugai wciąż
siedziała w miękkim fotelu, jednak obrazy wokół niej wirowały. W końcu pojawił
się przed nią kolejny fotel, a na nim, odwrócony tyłem, wygodnie siedział sobie…
- Jashin – powiedziała zaskoczona
zapominając, że rozmawia z bogiem i raczej powinna inaczej się do niego
zwracać, z większym szacunkiem. Zawsze była inna.
Mężczyzna zaśmiał się, a jego dźwięczny głos
szumiał w jej głowie. Niestety widziała tylko kontury jego sylwetki. Mimo tego,
że nosił długi płaszcz z założonym na głowie kapturem, miała pewność, że to on.
Każdy Wyznawca, nawet Pół-Wyznawca mógł to stwierdzić.
- Witaj, dziecko – usłyszała.
Wokół nich była biel. Nic po za nią.
Wieczność, bezgraniczna pustka - dom Pana Mordu. Wydało jej się to smutne.
Takie samotne i ponure życie.
- Po co mnie tu przyzwałeś, Panie? – spytała
podenerwowana.
- Co oglądałaś w telewizji?
- Panie…
- Co?
- Słońce.
Melodyjne słowo pieściło jej bębenki. Wypowiadając
je, dziewczyna zapragnęła kiedyś dotknąć słońca. Zanurzyć się w jego
płomieniach, wyjść z ciemności. Choć raz, na chwilę.
- Wiesz, że możesz. – głos Jashina był
stonowany, spokojny. – Możesz kąpać się w promieniach słońca.
Ze zdumienia prawie spadła z fotela.
Pokręciła głową niedowierzając.
- Nie wolno mi, jestem wpół…
- Jesteś też wpół moim dzieckiem. Nawet,
jeżeli nie składasz mi zbyt często ofiar, pamiętam o tobie. Jesteś
pół-wyznawcą.
- Nawet ty, Panie, nie potrafiłbyś…
- Tylko na parę godzin, to prawda –
powiedział. – Ale to chyba lepsze,
niż nigdy? Parę godzin od czasu do czasu w świetle, które znasz tylko w krzywym
zwierciadle, odbite przez księżyc.
Rozwarła oczy ze zdumienia, jednak nie była
naiwna. Na tym świecie wszystko miało swoją cenę. Zapewne chodziło o jej duszę.
Albo o coś równie okropnego. W sumie… Duszy nigdy nie miała. Nie urodziła się
nawet w jednym procencie człowiekiem. Przejęła od rodziców wszystko to, co
najgorsze.
- Nic nie jest za darmo – wytknęła.
- Nic nie jest za darmo – Jashin powtórzył
za nią.
Satsugai wiedziała, że stąpa po kruchym
lodzie.
- Co muszę zrobić?
- Dobrze wiesz, co.
Wiedziała.
Obraz Gaary stanął jej przed oczami. Teraz
miała jeszcze więcej powodów, by go zabić i żadnych korzyści z pozostawienia
przy życiu.
Pomyślała o jego pustych oczach.
Czy aby na pewno?
Razem z Naruto
krążył po ładnej, zadbanej, tokijskiej dzielnicy przez pół godziny. W końcu
blondyn się poddał i go zostawił twierdząc, że nie będzie marnował na to czasu.
Gaara szlajał się jeszcze trochę sam, ale nie wiedział nawet na co liczył.
Dopiero, gdy odwrócił się i miał już iść do domu, poczuł to. Hipnotyzującą
potrzebę, przyciąganie przeszywające go do kości.
W ten oto
sposób znalazł się przed dość luksusowym domem wraz z wybiciem południa.
Przełknął zdenerwowany ślinę.
A co, jeżeli to nie był dobry pomysł? –
zastanawiał się.
Przypomniał
sobie jej niebezpieczne, wygłodniałe spojrzenie. Strach na chwilę odebrał mu
dech w piersi. Po mału uspokoił się.
W
końcu doszedł do wniosku, że musi to zrobić, bo inaczej zwariuje. Zadzwonił.
Chwilę czekał w niepewności, dopóki drzwi się nie otworzyły. Stanął przed nim
ten sam, siwowłosy mężczyzna, którego widział niedawno na cmentarzu. Ten sam,
co mu pomachał.
Obydwoje
zrobili zdziwione miny, nie wiedząc o co chodzi.
-
Eeee… - zaczął starszy, niezbyt inteligentnie. – Co tu robisz?
-
Ach tak! – Gaara wyjął ręce z kieszeni. – Przeszedłem do Satsugai.
W
tym momencie oczy mężczyzny prawie wyszły z orbit. Zrobił jeszcze bardziej
zszokowaną minę, co tylko utwierdziło Gaarę, że trafił dobrze. Postawny
mężczyzna dokładnie go zlustrował spojrzeniem i usunął się z przejścia.
-
Wejdź – wpuścił go do środka. – Jestem Hidan.
-
Gaara – powiedział i ściągnął buty.
Skrępowany
podziwiał piękny dom, urządzony w nowoczesnym stylu, który uzupełniały
niesamowite rzeźby. Przypominały „rozlanych” ludzi, w różnych częściach ich
życia. Splecionych ze sobą kochanków, samotne postacie, zgarbione, biegnące,
dzieci… Znów przełknął głośno ślinę.
-
Satsugai śpi i raczej nie dobudzisz jej do zmierzchu – powiedział Hidan. –
Możesz jednak wejść i napić się herbaty. Chętnie porozmawiam z tobą o mojej
córce.
Na
te słowa Gaara spiął się w sobie i wręcz podskoczył z radości, gdy usłyszał
dźwięk swojej komórki. Odebrał pośpiesznie przepraszając mężczyznę, który oparł
się o posrebrzaną framugę i patrzył na niego przenikliwymi, fiołkowymi oczami.
-
Słucham?
-
Nazywam się Setsuki Maibu, jestem ordynatorem szpitala – głos kobiety po
drugiej stronie był poważny. – Czy rozmawiam z panem Gaarą no Sabaku?
-
Tak – chłopak zmarszczył brwi.
-
Proszę o jak najszybsze zgłoszenie się do nas. Chodzi o pańskiego opiekuna
Yashamaru.
-
Coś się stało? – zapytał zdenerwowany.
-
Proszę o jak najszybsze…
-
Co się stało?
Po
drugiej stronie słuchawki na chwilę zapadła cisza.
-
Pański opiekun Yashamaru… Nie żyje.
Telefon
wypadł Gaarze z ręki.
-
Coś nie tak? – zapytał Hidan.
-
Muszę jechać do szpitala – powiedział przez zaciśnięte gardło. – Mój wujek...
Coś jest z moim wujkiem.
Mężczyzna
pokiwał głową zamyślony, nie pytając o szczegóły. Podniósł starą Nokię ze
swojego perskiego dywanu, zapewne droższego, niż całe mieszkanie, w którym
mieszkał Gaara i podał mu ją. Chłopak pożegnał się z nim pośpiesznie i
praktycznie wybiegł z domu.
Hidan
patrzył jeszcze chwilę przez okno, jak gna zdyszany do miejsca w którym
zaparkował swój rozlatujący się motocykl. Wyznawca zastanawiał się, kim był owy
Gaara. I co do jasnej cholery, wyprawiała jego córka. Będzie musiał poważnie
porozmawiać ze swoją pierworodną.
W
szpitalu spotkał ojca. Siedział w poczekalni, a minę miał niezadowoloną. Gaara
wyminął go idąc za pielęgniarką, ale ten się tym nie przejął. Nawet się z nim
nie przywitał.
Kobieta
wpuściła Gaarę do kostnicy i zaprowadziła w odpowiednie miejsce. Kiedy
odsłoniła białe prześcieradło jego serce zamarło. Yashamaru był aż siny.
Chłopak nie mógł na niego patrzeć.
Osunął
się na kolana i złapał za głowę błagając w myślach, żeby to wszystko zniknęło. Czy
nie mógłby to być tylko sen? Albo koszmar. Oddałby wszystko, by się z niego
obudzić.
-
To nie może być prawda – powiedział, jakby do siebie.
-
Przykro mi – powiedziała pielęgniarka.
Zaledwie
półtorej godziny temu Yashamaru w wieku 49 lat umarł na zawał. W ten oto sposób
Gaara, został opuszczony przez jedyną osobę, która się o niego troszczyła.
W
Gaarze również coś umarło.
Obudziła
się wyjątkowo wcześnie. Siedząc w ciemności mogła stwierdzić, że słońce jeszcze
nie chyliło się ku zachodowi. Była dopiero czternasta.
Targały
nią jakieś dziwne uczucia. Znów marzyła.
-
Tak bardzo chciałabym być człowiekiem – powiedziała na głos pragnąc, by ktoś z
nią porozmawiał.
Cisza
pomieszczenia jednak nie odpowiedziała, wciąż milczała jak zaklęta.
o my lordd... To żeś pojechała z uśmierceniem Yashamaru... Tak nagle? Cool. (podobało mi się! tak... tak...)
OdpowiedzUsuńPo drugie ku woli ścisłości... Zastanawiam się, co się stało z krwią na jej dłoniach. Skoro się zraniła, leciała krew, to chyba powinna pozostawić ślady na włosach? Ona jest siwą laską, więc czegoś mi tu brak. - to pisze na marginesie, bo znasz nasz styl czepiania się o szczegóły ;p.
No i powiem, że rozdział zajebisty. Super obrazujesz ogólnie uczucia i stosujesz porównania. mam się od kogo uczyć ^^ Mistrzunio ;p
Weny...
I Wesołego Alleluja, chociaż tam życzenia pewnie i tak dostaniesz też na GG ;p
Kurde...
Weź dawaj następny rozdział. Fajna sprawa. ;p
Powtórzę, abyś na pewno odebrała tą wiadomość: Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! Rozdział! (Rozdział!)
UsuńI tak do usranej śmierci!
Dziękuję za tak motywujące komentarze! XD
UsuńJeśli chodzi o pobrudzenie się krwią... To ona zaraz po rozdarciu skóry nie łapała się za głowę, a jej rany, gdy jest najedzona, leczą się niesamowicie szybko, więc krew skapnęła na ziemię, a rana się zabliźniła (ale o tym będzie kiedy indziej wspomniane, na razie po kolei XD).
Pojechałam ze śmiercią Yashamaru? Nie... Była potrzebna. Zresztą... Jestem sadystką (moi bohaterowie szybko umierają XD).
Tobie też wesołego JAJA! ~hłehłe XD
Ja tam nie nie lubię świat, ale życzenia muszą być.