czwartek, 8 stycznia 2015

ROZDZIAŁ 5



Zapowiedź





            Sasori wpadł do domu Hidana, by zastać dziwną scenę. Cały salon tonął we krwi, z sufitu zwisały martwe ciała – tego akurat się spodziewał po Wyznawcy. Nigdzie jednak nie widział ciała Hidana, a Satsugai… Siedziała spokojnie na kanapie, z nogą założoną na nogę. Wyglądała jak zwykle i zdawała się być niesamowicie spokojna. Z wyrafinowaniem oglądała paznokcie - długie i ostre pazury. Dopiero po chwili Saori zwrócił uwagę na trzy czarne torby, znajdujące się u jej stóp.

            - Szybko przyjechałeś – powiedziała wyprutym z emocji głosem.

Sasori zamrugał oczami, zdezorientowany. Gdy godzinę temu odebrał od niej telefon i usłyszał spanikowany głos, spodziewał się, że będzie zupełnie inna. Myslał, że będzie rozpaczać, próbować zmyć krew z podłogi, ze ścian... Zewsząd.

Ona jednak zachowywała się normalnie. Jak na nią oczywiście.

- Gdzie Hidan? – spytał, poprawiając czerwony krawat.

Dziewczyna kopnęła jedną z toreb. Lalkarz uniósł zdziwiony brwi, a później przez jego twarz przeszedł cień zrozumienia.

Czarny materiał przesiąkał krwią. Świeżą, ciemnoczerwoną krwią.

- Poćwiartowałaś go – stwierdził sucho, posyłając jej zniesmaczone spojrzenie.

Ale w końcu on sam chciał zrobić dokładnie to samo. W  żaden inny sposób nie dało się powstrzymać Hidana, w końcu był nieśmiertelny. Nie spodziewał się jednak, że Satsugai zrobi to za niego. Hidan był jej ojcem, ukochanym i znienawidzonym jednocześnie, ale… Ojcem. Sasori często denerwował się widząc, że podąża za Wyznawcą i robi to, co ten jej każe. Oczywiście każdy Podopieczny powinien być taki posłuszny, ale… Podopieczny Szaleńcy nie miał nawet szansy stać się kimś innym, niż Szaleńcą. Dlatego lalkarz walczył o prawo do opieki nad Satsugai. Pain jednak odsunął go. Stwierdził, że ze względu na pochodzenie, Satsugai nie zostanie nikim innym, tylko Szaleńcem.

Skreślili ją na samym początku.

- Złamał kodeks. – Sasori wyrwał się z zamyślenia i patrzył, jak Satsugai wstaje z kanapy i rusza ku niemu. – Zabił trzy kobiety, które wcześniej zgwałcił. Nie uszanował ofiary. Poza tym – spojrzała mu prosto w oczy – nie spełniały warunków. Sprawdziłam je. Każda z nich była matką, dwie miały mężów, jedna była rozwiedziona. Wszystkie pracowały w jednym urzędzie skarbowym i raczej mało prawdopodobne, żeby którakolwiek z nich była mordercą, gwałcicielką czy pedofilką. – Jej oczy były puste. – Miałam prawo to zrobić, prawda? Zakon mnie nie ukaże.

Sasori westchnął i poczochrał ją po włosach, jak małe dziecko. Zdziwił się, gdy pozwoliła mu na to, nie syknęła, ani nie odsunęła się od niego. Przeciwnie – przylgnęła do jego sztucznej dłoni. Jakby była już po prostu zmęczona tym wszystkim.

- Nikt cię nie ukaże. A jeżeli ktoś by chciał, to będzie miał ze mną do czynienia.

Satsugai spuściła głowę, gdy Lalkarz zabrał rękę z jej włosów, jakby chciała ukryć twarz. Wyglądała jak zagubione dziecko. Sasori chciał jej dać chwilę wytchnienia, odpoczynku od tego całego bagna, w szczególności gdy wyglądała tak niewinnie i krucho jak teraz.

Nie mógł jednak.

Po jej telefonie dostał wiadomość. Wiadomość o ceremonii Włączenia Podopiecznych. Nigdy nie działo się to tak wcześnie, jednak… Coś się stało. Pain na razie nie chciał nic mówić, Sasori jednak przeczuwał, że nadejdą ciężkie czasy.

Za szybko kazali ci dorosnąć – pomyślał jedynie i oznajmił:

- Musimy się zbierać. – Dziewczyna uniosła głowę. – Pain wyznaczył spotkanie.

- Wielki Mistrz?

- Czas, byś ty i pozostała dwójka Podopiecznych dołączyła do Zakonu.



Tonął w piasku, a głosy były coraz bliżej i bliżej. Ciągle krzyczały jego imię. Jakby chciały wyryć je we wspólnym wrzasku i otulić nim Gaarę. Entropia w jaką popadł ciągnęła go na dno własnej osobowości. Rozrywała jego duszę.

Piach był wszędzie.

Wypełniał jego usta i nos, wchodził pod paznokcie, osiadał na rzęsach.

A głosy nie milkły. Każde ziarnko krzyczało tylko jedno.

Gaara.

Gaara…

Nie było ucieczki. Wykopano mu grób za życia i zasypano go, gdy jeszcze oddychał. Piasek miał robić za nowy tlen.

Gaara zerwał się ze snu cały spocony.

Znów.

Usiadł trochę za szybko, o co zauważył dopiero, gdy zakręciło mu się w głowie.  Kątem oka dostrzegł jakiś zamazany kształt, jakby postać, stojącą w drzwiach jego pokoju.

- Yashamaru? – wyszeptał zdezorientowany.

Poczym wróciła mu ostrość widzenia. Krzyknął przerażony.

- Witaj. - Usta nieznajomej kobiety wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu, zza górnej wargi wystawały dwa, podłużne kły. – Czy to przekąska? – zadrwiła, a w jej oczach pojawił się niebezpieczny błysk.

Jej oczy…

Gaara starał się w nie nie patrzeć. Białka miała czarne, a źrenice czerwone. Jej cera była chorobliwie biała, prawie że szara, aczkolwiek nie przeszkadzało to w odbieraniu jej jako atrakcyjnej kobiety. Istoty tak pięknej i przerażającej za razem, chłopak jeszcze w życiu nie widział.

Kobieta miała białe włosy, spięte w wysoki kok i ubrana była w zwykłą, prostą sukienkę na ramiączkach, wykonaną z jakiegoś zwiewnego, krwistoczerwonego materiału. Jej stopy były bose, a paznokcie… I u rąk i u nóg bardziej przypominały pazury.

Gaara zerwał się z łóżka, czując ogarniający go strach. Irracjonalne uczucie zawładnęło jego synapsami i teraz w głowie miał tylko jedną myśl, słowa które usłyszał od Satsugai:

Na świecie istnieją potwory, Gaara. Jeżeli je spotkasz, to za żadną cenę do nich nie podchodź.

Czy to o niej mówiła?

Gaara nie miał zamiaru podchodzić do kobiety. Omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mu posłużyć do obrony. Na biurku leżały jedynie jakieś zeszyty i długopisy. Przecież długopisem nic by jej nie zrobił!

- Nie martw się – usłyszał. – Nie przyszłam tu po to, by cię zabić.

Jej głos był bezosobowy, mówiła jak automat. Jakby nie posiadała uczuć. Gaara nie potrafił wykrztusić przy niej ani słowa.

- Przyszłam porozmawiać o mojej córce. A raczej przekazać jej wiadomość. – Kobieta na szczęście stała w miejscu i nic nie wskazywało na to, by miała do niego podejść. – Zapach Satsugai roznosi się po całej tej dziurze. Jest też na tobie.

Serce Gaary o mało co nie wyskoczyło z piersi, gdy usłyszał jej imię.

- Nie wiem dlaczego moje dziecko wybrało akurat ciebie, przebrzydłego Łowcę od Światłych, ale to jej zmartwienie. Gdy do ciebie przyjdzie przekażesz jej ode mnie wiadomość, więc słuchaj uważnie, inaczej cię zabiję.

Wiedział, że nie żartuje. Z jej ust zniknął uśmieszek, a na twarz nałożyła poważną maskę.

Gaarze udało się kiwnąć głową w niemym geście potwierdzenia.

- Powiedz, że nadchodzi wojna, i że będzie musiała wybrać, któremu Bogowi będzie służyć, a czasu jest niewiele.

Tysiące pytań wybuchło w głowie chłopaka, prawie zwalając go na nogi.

Jaka wojna? Jacy Bogowie?

W umyśle Gaary przewijało się ciągle:

Poootwory… Poootwory…

- I jeszcze jedno. – Nieznajoma oblizała kły. – Powiedz, że chcę Hidana.

Chwilę patrzyła jeszcze na Gaarę, po czym odwróciła się i jakby nic się właśnie nie wydarzyło – wyszła z pokoju.

Gaara opadł na łóżko.

Co tu się dzieje? – pomyślał.



Strzelista katedra wyglądała tak, jakby topiła się w mroku nocy. Tylko dzięki swojemu nadnaturalnemu wzrokowi Satsugai mogła dostrzec abstrakcyjne płaskorzeźby, splecione w uścisku jasnym monochromatycznym marmurem. Dwie wierze górowały nad kamiennym kompleksem, a ich wątłe sylwetki zakończone ostrymi kopułami, zdawały się przecinać niebo.

Satsugai aż zaparło dech w piersi. Budowla przytłaczała ją swój potęgą i pięknem.  Styl w którym została wykonana, znała jedynie z obrazków i telewizji, gdyż pochodził z Europy. Czegoś tak odmiennego od shintoistycznych świątyń Satsugai zupełnie się nie spodziewała. Nie wspominając już, że nigdy do głowy by jej nie przyszło, iż siedziba Zakonu Brzasku okaże się rzeczywiście – katedrą.

Był to wyraz pychy, zwykła groteska. Jakby Akatsuki zamierzało przekazać w ten sposób Łowcom – „najciemniej jest pod latarnią”. Raczej nikt by nie pomyślał, że siedzibą potworów może być klasztor, na dodatek chrześcijański. Z tego powodu afirmacja tego pomysłu mogła wydawać się Wielkiemu Mistrzowi właściwa. Umieścił serce organizacji tam, gdzie nikt nie spodziewał się go znaleźć. Bo… kto by szukał przymiotów Szatana w objęciach samego Boga?

- To nawet zabawne. – Satsugai rzuciła do otwierającego bagażnik Sasoriego. – Nawet bardzo zabawne.

Lalkarz posłał jej słaby uśmiech.

- Kiedyś ta pycha zaprowadzi nas do grobu – stwierdził, wyciągając torbę. Satsugai zabrała ją od niego. – W Akatsuki wszystko takie jest – zabawne i pyszne. Poczynając od samej nazwy, a kończąc na tym przeklętym miejscu.

Po twarzy Satsugai przemknął cień zrozumienia.

Zakon Brzasku… Sama ta nazwa ociekała kpiną. Mordercy przestrzegający śmiesznego kodeksu nie mogli być w końcu nazwani zakonnikami. Nie składali żadnych ślubów, oprócz jednego – wierności organizacji. Przywłaszczyli sobie poranek, mimo że tej pory dnia najbardziej nienawidzili.

- Zwykła groteska. – Satsugai wzięła kolejną torbę od Sasoriego. – Albo kpienie z losu, który nas takimi uczynił.

- W większości… - Sasori postawił kolejną torbę na ziemi. – Sami to sobie zrobiliśmy. – W jego głosie słychać było smutek.

Lalkarz zamknął bagażnik i ruszył pierwszy, ku ogromnym bramom katedry.



Wnętrze także zupełnie zaskoczyło Satsugai, nawet bardziej niż katedralna obudowa tego… Zepsutego przez współczesność miejsca? Po monumentalności pozostały jedynie rzeźbione kolumny i marmurowa posadzka. Nawet ściany zostały pokryte jakimś dziwnymi, czerwono-czarnymi fakturami. Na paru z nich widoczne były ekrany monitorów, poza tym… miejsce było praktycznie puste. Żadnych mebli, żadnego wystroju, niczego… Oprócz zbiorowiska ludzi, ustawionych w okrąg, w którego środku stały dwie osoby. Wszyscy oprócz nich byli ubrani w płaszcze zakonu - czarne z czerwonymi chmurkami. Niektórzy mieli także założone słomiane kapelusze z dzwoneczkami.

Satsugai w swojej białej sukience, czuła się zupełnie nie na miejscu. Na szczęście Sasori i ta nieszczęsna dwójka (zapewne pozostali Podopieczni) też nie mieli na sobie płaszcza. Każde z nich jednak ubrane było w jakieś ciemne stroje, a chłopak wydawał się… Groteskowy? Pasował do tego miejsca, w swojej eleganckiej koszuli i spodniach z epoki Wiktoriańskiej. Miał takie same oczy jak ona, choć nieco węższe – jego tęczówki były czerwone, a przez twarz ciągnął się krwisty znak, wysuwał się spod czrno-białej grzywki i kończył się na wysokości ust. Stał sztywno i był niesamowicie poważny. Jego zupełnym przeciwieństwem była dziewczyna obok. Na oko, nie mogła mieć jeszcze skończonych 16 lat, a jej ciemno-blond włosy wyglądały niczym naelektryzowane. Widać było, że próbowała je spiąć, jednak nie za bardzo jej to wyszło. Ubrana w jakąś szarą sukienkę i z wyrazem kompletnego roztargnienia na twarzy zdawała się być idealnym kandydatem na Szaleńcę. Satsugai wiedziała jednak, że dziś tylko ona dostanie taki tytuł. Pozostała dwójka miała stać się Egzekutorami.

Pośród czarno-czerwonych postaci, Satsugai udało się dostrzec blond kitę, wychodzącą spod słomianego kapelusza.

Deidara! – pomyślała.

Przyjaciel machnął do niej lekko, jednak nie odwrócił się w jej stronę.

- Kazaliście nam na siebie długo czekać. – Głos doszedł do Satsugai, zanim jeszcze postawny mężczyzna wyszedł zza filaru.

Dziewczyna wiedziała kim był, chociaż nigdy go jeszcze nie widziała. Wielki Mistrz. Nie mogła oderwać oczu od jego kolczykowanej twarzy. Zdawało jej się, że metal zajmuje jej większą część.

Satsugai ścisnęła mocniej rączkę torby, po czym długo się nie zastanawiając, rzuciła ją na podłogę i kopnęła. Torba sunęła prosto w kierunku stóp Paina. Dziewczyna zauważyła, jak stojący obok niej Sasori wzdrygnął się.

Nie było już odwrotu.

Pain zatrzymał torbę nogą, poły czarnego płaszcza odsłoniły granatową nogawkę.

- Myślę, że wiesz, co jest w środku – Satsugai spojrzała na niego wyzywająco i dokończyła: - Mistrzu.

Sasori aż wypuścił pozostałe dwie torby z rąk. Te uderzyły o podłogę z chrzęstem i plaśnięciem.

Wtedy Deidara wybuchnął śmiechem. Wszyscy zwrócili głowy w jego kierunku.

- Widać, że nadajesz się tylko na Szaleńcę, Satasugai – powiedział, a w jego głosie słychać było rozbawienie.

Pain zmroził go wzrokiem , na co ten od razu umilkł. W katedrze zapanowała przeraźliwa cisza. Wielki Mistrz znów przykuł swoją uwagę, gdy pochylił się nad torbą, otworzył suwak i… wyjął z niej odciętą głowę.

Nikt nie ważył się odezwać, nawet Satsugai. Pain oglądał głowę dokładnie. Okrwione, siwe włosy i rozbiegane oczy, a także usta. Hidan nie mógł mówić, gdyż dziewczyna specjalnie ucięła głowę przy samym początku szyi. Mimo to, Wyznawca poruszał ustami, jakby chciał wypowiedzieć jedno słowo. Satsugai przyjrzała się dokładnie ruchom warg. Po jej plecach przeszedł l dreszcz, gdy odgadła co chciał przekazać:

Jashin.

- Głupiec zawsze będzie wierny swojemu bogowi. – Wielki Mistrz włożył głowę powrotem do torby i zamknął ją. – Hidan zostanie ukarany za nieprzestrzeganie kodeksu. Spędzi sto swoich marnych lat zakopany w częściach pod ziemią, aby nie mógł się zregenerować.

Satsugai nie spodziewała się, że wyrok padnie tak szybko i będzie tak długi. Nie dała po sobie poznać smutku po utracie ojca i zachowała kamienną twarz.

- Zaczynajmy więc ceremonię Włączenia Podopiecznych do Zakonu.

  _________
Na razie tyle. Wiem, że 5 rozdział krótki, ale kończy się w idealnym momencie dla fabuły, więc musi taki zostać. No i wiem, że dawno tu niczego nie było, ale w końcu się zebrałam i napisałam (klasa maturalna zabija).
Za błędy przepraszam, jeszcze tego rozdziału za bardzo nie sprawdzałam.