wtorek, 10 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 4



 Obłęd

          Gaara, jeżeli to czytasz, to ja już zapewne nie żyję. Dopadli mnie, innego wyjaśnienia nie ma.
          Starałem się jak mogłem, byś nie musiał brać w tym udziału, ale coś się stało. Już tego dnia, kiedy na twoim czole pojawiła się pieczęć, wiedziałem, że coś jest nie tak.
          Oni są wszędzie, Gaara. Obserwują, czekają. Świat jest pełen potworów.
          Przepraszam, że Cię nie ochroniłem.
          Będziesz musiał walczyć, Gaara.

        Godzinę temu zaczął przeszukiwać rzeczy wuja, by wyrzucić niepotrzebne przedmioty i ubrania. Tą notatkę znalazł na dnie szuflady. Kartka nie była podpisana, ale Gaara aż za dobrze znał pismo Yashamaru. Często podrabiał je, by zwolnić się ze szkoły.
          Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie przeczytał. Widział przecież ciało wuja – zmarł na zawał! Nigdzie nie zauważono chociażby śladów jakiejkolwiek bójki, szarpaniny. Jakieś małżeństwo znalazło go na przystanku autobusowym, już wtedy nie żył od pół godziny.
          - Kim ty byłeś, Yashamaru? – Gaara rzucił bezwiednie. – Czym są te pieprzone potwory? Kim jest Satsugai? Kim ja jestem? O co tu kurwa chodzi?!
          Z bezradności walnął pięścią w ścianę. Ledwo poczuł ból, który odezwał się na skraju świadomości. Oparł się o drzwi i zjechał po nich plecami. Dotknął dłonią znaku na czole – Miłość - zwykły tatuaż, a nie jakaś tajemnicza pieczęć. Goił się pół tygodnia!
          Znów przeczytał notatkę. A później płakał, nie wiedząc, co zrobić ze swoim życiem.
          Ojciec niby przejął nad nim opiekę, ale wyraźnie zaznaczył, że ma go gdzieś. Przynajmniej „miłosiernie” zgodził się płacić czynsz za mieszkanie, w którym do tej pory Gaara żył z Yashamaru. W zamian za to, nie chciał oglądać syna. Zakomunikował mu to w szpitalu, zaraz po tym, jak roztrzęsiony chłopak zobaczył martwe ciało wuja. Była to ich najdłuższa rozmowa od lat. Rozmowa, w której ojciec podkreślił, jak niewiele dla niego znaczy. I że ma go gdzieś, że mógłby się nigdy nie urodzić. Zapewne wtedy byłoby lepiej - dla nich wszystkich.
          Gaara wyjął swoją Nokię z kieszeni i sprawdził godzinę. Jeszcze doba i pożegna swojego wuja. Pogrzeb zbliżał się nieubłaganie.

          Zanim weszła do domu poczuła, ze coś jest nie tak. Gdy przekroczyła próg, stanęła jak wryta, a jej oczy rozwarły się w szoku. Cały salon dosłownie tonął we krwi. Z sufitu zwisały trzy, młode kobiety – martwe, nagie ciała wyglądały niczym lalki. Ich wyłupiaste oczy i na wpół zmaltretowane, umazane krwią, a także nasieniem ciała, przyprawiały o gęsią skórkę.
          Satsugai w szoku wpatrywała się w ojca. Hidan unosił właśnie dłoń jednej z kobiet do swoich ust. Ucałował ją z nabożnością, niczym dżentelmen. Zebrało jej się na wymioty.
          Potwór wewnątrz niej zawył. Nie rzuciła się na krew tylko wyłącznie dlatego, że parę godzin temu jadła. Mimo to, trzymanie się w ryzach przychodziło jej niesamowicie ciężko.
          - Pomóż mi! – Nagle usłyszała wołanie z kąta pokoju. – Błagam! On mnie zabije!
          Pod ścianą siedziała związana nastolatka, być może w wieku Satsugai. Była ubrana w elegancką, czarną sukienkę i nie wyglądała ani na ćpunkę, ani na biedaczkę. Jej ogromne, wyłupiaste, zielone oczy patrzyły na nią z desperacką wręcz nadzieją. Była jak spragniony na pustyni, który wypatrzył oazę. Szkoda, że dziewczyna nie wiedziała, iż we wnętrzu Satsugai panował chaos. Obecnie walczyła z chęcią rozerwania jej tętnicy z zamiarem wypicia całej krwi, która płynęła w żyłach.
          - Tato… - Satsugai wyszeptała zbolałym głosem. – Przecież mówiłeś, że szukasz winnych, że ja też mam szukać winnych. Albo marginesy społeczne, ćpunów, którzy nie mają przed sobą już wiele życia. Takie były nasze zasady.
          Chciała, by ta cała sytuacja okazała się tylko snem, koszmarem z którego zaraz się obudzi. Niestety, prawda była gorsza od niejednej mary nocnej.
          - Mówiłeś… Że nie jesteśmy potworami. Że robimy to po to, by przetrwać – wydusiła przez zaciśnięte gardło.
          Hidan nawet na nią nie spojrzał, podszedł za to do dziewczyny pod ścianą i delikatnie przejechał dłonią po jej twarzy, zostawiając na bladym policzku krwawą smugę. Satsugai wciąż nie była zdolna do jakiegokolwiek ruchu, więc stała jak zaklęta walcząc z głodem. Dziewczyna natomiast zaczęła krzyczeć.
          - Jashin wie lepiej. Powinniśmy wyzbyć się barier, kochanie – Ręka Hidana powędrowała niżej, zbliżając się do piersi. Ścisnął mocno sutek, na co nastolatka zawyła z bólu. – Wszelkich barier.
          To nie może być on. To nie może być mój ojciec – pomyślała zrozpaczona. – Nigdy nie robił czegoś takiego ofiarom. Nigdy ich nie gwałcił. Oddawał im szacunek… Zawsze, prawda?
          Hidan uśmiechnął się, a jego dłoń znów powędrowała niżej, pomiędzy nogi dziewczyny. To przelało czarę goryczy. Satsugai z szybkością atakującego drapieżnika skoczyła w jego stronę i przyssała się do szyi. Wtedy czas przestał płynąć. Jak w amoku, ledwie słyszała krzyki przerażenia dochodzące z boku, czy jęk zaskoczenia, który wydobył się z ust Hidana. Nieśmiertelna krew szumiała jej w głowie, wypełniała jej ciało, przy czym była tak przyjemnie ciepła i słodka, że miała ochotę umrzeć z przyjemności. Dlatego piła i piła. Potwór w jej wnętrzu, od tak dawna nienasycony, choć na chwilę ucichł zadowolony.
          Kiedy ciało zwiotczało w jej rękach i nie została w nim ani kropla krwi, Satsugai wypuściła ojca z objęć. Dopiero, gdy tak leżał bez ruchu na podłodze, zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła.
          - Nie – wydusiła spanikowana. – Nie, nie, nie!
          Spojrzała na swoje ręce. Drżały, tak jak całe jej ciało.
          Właśnie osuszyła swojego ojca, opiekuna przydzielonego z Zakonu Brzasku. Mentora, który był za nią odpowiedzialny, którego miała się słuchać. Co zrobi Akatsuki, gdy się o tym dowie? Zaczęła myśleć gorączkowo i szukać wyjścia z tej sytuacji. Hidan był nieśmiertelny, na pewno go nie zabiła. Miała mało czasu, by odkręcić to wszystko, ponieważ w każdej chwili mógł wrócić do żywych. Spanikowana nie wiedziała jednak, co zrobić.
          W panice spojrzała na wciąż krzyczącą dziewczynę. Ta, widząc jej oczy, praktycznie od razu zamknęła swoje usta, a jej zielone oczy zaszły mgłą. Po chwili zemdlała.
          Satsugai złapała się za głowę. Wzięła głęboki wdech i postanowiła, co dalej robić. Mozolnie wstała na chwiejnych nogach i ruszyła w stronę telefonu. Podniosła słuchawkę i wykręciła jeden z trzech numerów, które znała na pamięć.
          Jeden sygnał, drugi, trzeci… Poczta głosowa. Przeklęła i spróbowała jeszcze raz. Znów to samo. Ze zdziwieniem poczuła, że po jej policzkach płyną łzy. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio płakała. W końcu wykręciła inny numer. Już po pierwszym sygnale usłyszała znudzony głos Sasoriego.
          - Hidan?
          - Nie – wykrztusiła. – To ja.
          - Satsugai? – Głos lalkarza stał się czujny. – Co się stało?
          - Dei nie odbierał – powiedziała, będąc na skraju paniki. – Nie wiedziałam do kogo dzwonić. Nie znam reszty z Zakonu, po za tym… Chyba by mnie za to zabili. Nie wiem nawet, czy ty nie będziesz chciał mnie zabić.
          - Satsugai, posłuchaj mnie... – ton Sasoriego nieco złagodniał. – Nigdy nie będę pragnął twojej śmierci. Wiesz, że traktuję cię jak własną córkę.
          Dziewczyna roześmiała się histerycznie.
          - Jak córkę? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Nie powinieneś. Albo skończysz jak mój ojciec.
          - Co? Młoda…
          - Hidan leży wysuszony z krwi w naszym salonie. Na pewno nadal chcesz mnie traktować, jak własną córkę? Skończyć tak, jak on?
          - Nie skończę tak jak on – pewny głos Lalkarza ją zdziwił. – Musiałaś mieć jakiś powód, ja bym ci go nie dał.
          - Co ja mam zrobić? – Wierzchem dłoni otarła łzy.
          - Nigdzie się nie ruszaj. Jak tylko zobaczysz, że Hidan się budzi, oszołom go czymś. I czekaj na mnie, okej? Razem się z tym zmierzymy.
          - Tak, jasne – powiedziała przez zaciśnięte gardło. – Czekam.
          Po tych słowach Sasori rozłączył się, a Satsugai spojrzała na nieruchome ciało ojca.
          Jak bardzo będziesz na mnie zły, tato? – zastanawiała się.
          Potem spojrzała na resztę pokoju. Widziała w swoim życiu masę zwłok w różnym stanie. Jednak wcześniej nie czuła aż takiego obrzydzenia. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co Hidan im zrobił. Zawsze powtarzał jej, że trzeba mieć szacunek dla swoich ofiar. To była jego główna zasada. Dlatego nie mogła zrozumieć, dlaczego to zrobił. Nigdy nie był aż tak brutalny i okrutny. Nie poniżał swoich ofiar, nie wieszał ich głowa do dołu, nie spuszczał z nich całej krwi, aż w końcu… Nie gwałcił ich.
          Po czym przypomniała sobie jego słowa, gdy zapewniał uprowadzoną dziewczynę, że Jashin wie lepiej, że trzeba wyzbyć się wszystkich barier.
          Jasna cholera…
          To była jej kara. Satsugai złapała się za serce. Bóg Mordu odegrał się na niej za to, że nie złożyła mu ofiary z pewnego czerwonowłosego nastolatka.
          Odebrał jej ojca.

          Wciągnął kolejną krechę, wygodnie ułożył się na kanapie i czekał, aż nadejdzie błogość. Tym razem było inaczej.
          - Gaara... Gaara… Gaara!
          Masa głosów wołająca jego imię przytłoczyła go ze wszystkich stron. Głowa pulsowała z bólu. Usta mu popękały, były suche jak wiór. Czuł, że brakuje mu powietrza, jakby umierał.
          Był zawieszony w niebycie, nic nie widział, ani niczego nie słyszał, oprócz głosu własnej wyobraźni. W końcu poczuł w ustach małe drobinki, które zdawały się wydobywać z jego wnętrza. Piasek… Stworzony został z piasku.
          Ocknął się na chwilę i rozejrzał po pokoju. Ledwo zarejestrował to, że spadł z kanapy na ziemię, a już znów był na granicy z nierzeczywistością.
          I znów jego imię. Gaara zastanawiał się, czego chce jego udręczony umysł. Może spokoju? Nie… Szukał wojny.

           - Powinniśmy mu powiedzieć, tato – Temari w końcu popatrzyła na ojca. – Możesz go nienawidzić, my możemy go nienawidzić. Może go tu nie być, ale powinien…
          - Ja decyduję o tym, co powinien, a czego nie!
          Blondynka westchnęła z dezaprobatą i wzruszyła ramionami.
          - Rób co chcesz. Gaara mało mnie obchodzi, ale i tak uważam, że powinien wiedzieć. Odkryć to samemu… Już mu współczuję, chociaż go nawet nie lubię.
          I odeszła kierując się do swojego pokoju. Po drodze wyminęła się z bratem, rzucając mu sugestywne spojrzenie. Kankuro wiedział już, że i on nie przekona ojca.
          Będziesz musiał zmierzyć się z tym sam, Gaara – pomyślał, gdy wszedł do salonu.

          W zaświatach panował chaos. Umarli czegoś się wystraszyli. Widział  ich przenikające przez siebie sylwetki, jak rozbiegali się w popłochu. A umarli nigdy się nie śpieszą. Coś było wyraźnie nie tak.
          - Odejdź, Deus – usłyszał. – Dzisiaj nie masz tu wstępu – szept rozbrzmiał w jego głowie i wypełnił jego myśli. Przez chwilę rozbrzmiewał echem, wciąż powtarzany i coraz bardziej odległy.
           Nagle czaszka w jego ręce pękła. Rysa pomiędzy dwoma oczodołami zaskoczyła go.
          - Myślałem, że wiem już wszystko – przejechał po niej palcem, a długi, czerwony paznokieć zaklinował się w szczelinie.
          Kisame stanął za nim i zmarszczył brwi.
          - Co się dzieje, Deus? – zapytał.
          - Nie wiem – chłopak odpowiedział nostalgicznie, wzruszając z nonszalancją ramionami. – Po drugiej stronie jest gorąco.
          Starannie wytarł czaszkę i odłożył ją na ołtarz.
          - Umarli cię wykopali – zaśmiał się Opiekun, a jego skrzeczący głos zdawał się naruszać świętość miejsca, w którym stali. Nowicjusz nienawidził tego dźwięku. Spojrzał na mentora z dezaprobatą.
          - Coś się szykuje – powiedział śmiertelnie poważnym głosem. – Nie wiem co, ale coś wielkiego.
          Kisame zbyt dobrze znał zdolności swojego ucznia, by podtrzymywać kpiący ton.
          - Myślisz, że trzeba powiadomić o tym Lidera?
          - Tak – wzrok Deusa stał się zimny i pusty. – Umarli nie znają strachu. Tego byłem pewny, aż do dziś.
          - To chyba wiadome, przecież już raz umarli. Nie mają czego się bać.
          Nagle do Kisame dotarło to, co nowicjusz próbował mu przekazać. Nie był zbyt bystry i Deus czasem dziwił się, jakim cudem został jego Opiekunem.
          - Czego się boją?
          - Nie wiem – Deus powtórzył wpatrując się w inskrypcję modlitwy.
Daj mi Panie odpoczynek, wybawienie i wieczne tchnienie.


Boshe! Umierałam, gdy pisałam ten rozdział. Kira mnie dojebała komentarzami, dlatego już wstawiłam go – bez większych, zwyczajowych poprawek. Mam nadzieję, że nie jest tak źle, jak ja to widzę.