wtorek, 10 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 4



 Obłęd

          Gaara, jeżeli to czytasz, to ja już zapewne nie żyję. Dopadli mnie, innego wyjaśnienia nie ma.
          Starałem się jak mogłem, byś nie musiał brać w tym udziału, ale coś się stało. Już tego dnia, kiedy na twoim czole pojawiła się pieczęć, wiedziałem, że coś jest nie tak.
          Oni są wszędzie, Gaara. Obserwują, czekają. Świat jest pełen potworów.
          Przepraszam, że Cię nie ochroniłem.
          Będziesz musiał walczyć, Gaara.

        Godzinę temu zaczął przeszukiwać rzeczy wuja, by wyrzucić niepotrzebne przedmioty i ubrania. Tą notatkę znalazł na dnie szuflady. Kartka nie była podpisana, ale Gaara aż za dobrze znał pismo Yashamaru. Często podrabiał je, by zwolnić się ze szkoły.
          Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie przeczytał. Widział przecież ciało wuja – zmarł na zawał! Nigdzie nie zauważono chociażby śladów jakiejkolwiek bójki, szarpaniny. Jakieś małżeństwo znalazło go na przystanku autobusowym, już wtedy nie żył od pół godziny.
          - Kim ty byłeś, Yashamaru? – Gaara rzucił bezwiednie. – Czym są te pieprzone potwory? Kim jest Satsugai? Kim ja jestem? O co tu kurwa chodzi?!
          Z bezradności walnął pięścią w ścianę. Ledwo poczuł ból, który odezwał się na skraju świadomości. Oparł się o drzwi i zjechał po nich plecami. Dotknął dłonią znaku na czole – Miłość - zwykły tatuaż, a nie jakaś tajemnicza pieczęć. Goił się pół tygodnia!
          Znów przeczytał notatkę. A później płakał, nie wiedząc, co zrobić ze swoim życiem.
          Ojciec niby przejął nad nim opiekę, ale wyraźnie zaznaczył, że ma go gdzieś. Przynajmniej „miłosiernie” zgodził się płacić czynsz za mieszkanie, w którym do tej pory Gaara żył z Yashamaru. W zamian za to, nie chciał oglądać syna. Zakomunikował mu to w szpitalu, zaraz po tym, jak roztrzęsiony chłopak zobaczył martwe ciało wuja. Była to ich najdłuższa rozmowa od lat. Rozmowa, w której ojciec podkreślił, jak niewiele dla niego znaczy. I że ma go gdzieś, że mógłby się nigdy nie urodzić. Zapewne wtedy byłoby lepiej - dla nich wszystkich.
          Gaara wyjął swoją Nokię z kieszeni i sprawdził godzinę. Jeszcze doba i pożegna swojego wuja. Pogrzeb zbliżał się nieubłaganie.

          Zanim weszła do domu poczuła, ze coś jest nie tak. Gdy przekroczyła próg, stanęła jak wryta, a jej oczy rozwarły się w szoku. Cały salon dosłownie tonął we krwi. Z sufitu zwisały trzy, młode kobiety – martwe, nagie ciała wyglądały niczym lalki. Ich wyłupiaste oczy i na wpół zmaltretowane, umazane krwią, a także nasieniem ciała, przyprawiały o gęsią skórkę.
          Satsugai w szoku wpatrywała się w ojca. Hidan unosił właśnie dłoń jednej z kobiet do swoich ust. Ucałował ją z nabożnością, niczym dżentelmen. Zebrało jej się na wymioty.
          Potwór wewnątrz niej zawył. Nie rzuciła się na krew tylko wyłącznie dlatego, że parę godzin temu jadła. Mimo to, trzymanie się w ryzach przychodziło jej niesamowicie ciężko.
          - Pomóż mi! – Nagle usłyszała wołanie z kąta pokoju. – Błagam! On mnie zabije!
          Pod ścianą siedziała związana nastolatka, być może w wieku Satsugai. Była ubrana w elegancką, czarną sukienkę i nie wyglądała ani na ćpunkę, ani na biedaczkę. Jej ogromne, wyłupiaste, zielone oczy patrzyły na nią z desperacką wręcz nadzieją. Była jak spragniony na pustyni, który wypatrzył oazę. Szkoda, że dziewczyna nie wiedziała, iż we wnętrzu Satsugai panował chaos. Obecnie walczyła z chęcią rozerwania jej tętnicy z zamiarem wypicia całej krwi, która płynęła w żyłach.
          - Tato… - Satsugai wyszeptała zbolałym głosem. – Przecież mówiłeś, że szukasz winnych, że ja też mam szukać winnych. Albo marginesy społeczne, ćpunów, którzy nie mają przed sobą już wiele życia. Takie były nasze zasady.
          Chciała, by ta cała sytuacja okazała się tylko snem, koszmarem z którego zaraz się obudzi. Niestety, prawda była gorsza od niejednej mary nocnej.
          - Mówiłeś… Że nie jesteśmy potworami. Że robimy to po to, by przetrwać – wydusiła przez zaciśnięte gardło.
          Hidan nawet na nią nie spojrzał, podszedł za to do dziewczyny pod ścianą i delikatnie przejechał dłonią po jej twarzy, zostawiając na bladym policzku krwawą smugę. Satsugai wciąż nie była zdolna do jakiegokolwiek ruchu, więc stała jak zaklęta walcząc z głodem. Dziewczyna natomiast zaczęła krzyczeć.
          - Jashin wie lepiej. Powinniśmy wyzbyć się barier, kochanie – Ręka Hidana powędrowała niżej, zbliżając się do piersi. Ścisnął mocno sutek, na co nastolatka zawyła z bólu. – Wszelkich barier.
          To nie może być on. To nie może być mój ojciec – pomyślała zrozpaczona. – Nigdy nie robił czegoś takiego ofiarom. Nigdy ich nie gwałcił. Oddawał im szacunek… Zawsze, prawda?
          Hidan uśmiechnął się, a jego dłoń znów powędrowała niżej, pomiędzy nogi dziewczyny. To przelało czarę goryczy. Satsugai z szybkością atakującego drapieżnika skoczyła w jego stronę i przyssała się do szyi. Wtedy czas przestał płynąć. Jak w amoku, ledwie słyszała krzyki przerażenia dochodzące z boku, czy jęk zaskoczenia, który wydobył się z ust Hidana. Nieśmiertelna krew szumiała jej w głowie, wypełniała jej ciało, przy czym była tak przyjemnie ciepła i słodka, że miała ochotę umrzeć z przyjemności. Dlatego piła i piła. Potwór w jej wnętrzu, od tak dawna nienasycony, choć na chwilę ucichł zadowolony.
          Kiedy ciało zwiotczało w jej rękach i nie została w nim ani kropla krwi, Satsugai wypuściła ojca z objęć. Dopiero, gdy tak leżał bez ruchu na podłodze, zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła.
          - Nie – wydusiła spanikowana. – Nie, nie, nie!
          Spojrzała na swoje ręce. Drżały, tak jak całe jej ciało.
          Właśnie osuszyła swojego ojca, opiekuna przydzielonego z Zakonu Brzasku. Mentora, który był za nią odpowiedzialny, którego miała się słuchać. Co zrobi Akatsuki, gdy się o tym dowie? Zaczęła myśleć gorączkowo i szukać wyjścia z tej sytuacji. Hidan był nieśmiertelny, na pewno go nie zabiła. Miała mało czasu, by odkręcić to wszystko, ponieważ w każdej chwili mógł wrócić do żywych. Spanikowana nie wiedziała jednak, co zrobić.
          W panice spojrzała na wciąż krzyczącą dziewczynę. Ta, widząc jej oczy, praktycznie od razu zamknęła swoje usta, a jej zielone oczy zaszły mgłą. Po chwili zemdlała.
          Satsugai złapała się za głowę. Wzięła głęboki wdech i postanowiła, co dalej robić. Mozolnie wstała na chwiejnych nogach i ruszyła w stronę telefonu. Podniosła słuchawkę i wykręciła jeden z trzech numerów, które znała na pamięć.
          Jeden sygnał, drugi, trzeci… Poczta głosowa. Przeklęła i spróbowała jeszcze raz. Znów to samo. Ze zdziwieniem poczuła, że po jej policzkach płyną łzy. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio płakała. W końcu wykręciła inny numer. Już po pierwszym sygnale usłyszała znudzony głos Sasoriego.
          - Hidan?
          - Nie – wykrztusiła. – To ja.
          - Satsugai? – Głos lalkarza stał się czujny. – Co się stało?
          - Dei nie odbierał – powiedziała, będąc na skraju paniki. – Nie wiedziałam do kogo dzwonić. Nie znam reszty z Zakonu, po za tym… Chyba by mnie za to zabili. Nie wiem nawet, czy ty nie będziesz chciał mnie zabić.
          - Satsugai, posłuchaj mnie... – ton Sasoriego nieco złagodniał. – Nigdy nie będę pragnął twojej śmierci. Wiesz, że traktuję cię jak własną córkę.
          Dziewczyna roześmiała się histerycznie.
          - Jak córkę? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Nie powinieneś. Albo skończysz jak mój ojciec.
          - Co? Młoda…
          - Hidan leży wysuszony z krwi w naszym salonie. Na pewno nadal chcesz mnie traktować, jak własną córkę? Skończyć tak, jak on?
          - Nie skończę tak jak on – pewny głos Lalkarza ją zdziwił. – Musiałaś mieć jakiś powód, ja bym ci go nie dał.
          - Co ja mam zrobić? – Wierzchem dłoni otarła łzy.
          - Nigdzie się nie ruszaj. Jak tylko zobaczysz, że Hidan się budzi, oszołom go czymś. I czekaj na mnie, okej? Razem się z tym zmierzymy.
          - Tak, jasne – powiedziała przez zaciśnięte gardło. – Czekam.
          Po tych słowach Sasori rozłączył się, a Satsugai spojrzała na nieruchome ciało ojca.
          Jak bardzo będziesz na mnie zły, tato? – zastanawiała się.
          Potem spojrzała na resztę pokoju. Widziała w swoim życiu masę zwłok w różnym stanie. Jednak wcześniej nie czuła aż takiego obrzydzenia. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co Hidan im zrobił. Zawsze powtarzał jej, że trzeba mieć szacunek dla swoich ofiar. To była jego główna zasada. Dlatego nie mogła zrozumieć, dlaczego to zrobił. Nigdy nie był aż tak brutalny i okrutny. Nie poniżał swoich ofiar, nie wieszał ich głowa do dołu, nie spuszczał z nich całej krwi, aż w końcu… Nie gwałcił ich.
          Po czym przypomniała sobie jego słowa, gdy zapewniał uprowadzoną dziewczynę, że Jashin wie lepiej, że trzeba wyzbyć się wszystkich barier.
          Jasna cholera…
          To była jej kara. Satsugai złapała się za serce. Bóg Mordu odegrał się na niej za to, że nie złożyła mu ofiary z pewnego czerwonowłosego nastolatka.
          Odebrał jej ojca.

          Wciągnął kolejną krechę, wygodnie ułożył się na kanapie i czekał, aż nadejdzie błogość. Tym razem było inaczej.
          - Gaara... Gaara… Gaara!
          Masa głosów wołająca jego imię przytłoczyła go ze wszystkich stron. Głowa pulsowała z bólu. Usta mu popękały, były suche jak wiór. Czuł, że brakuje mu powietrza, jakby umierał.
          Był zawieszony w niebycie, nic nie widział, ani niczego nie słyszał, oprócz głosu własnej wyobraźni. W końcu poczuł w ustach małe drobinki, które zdawały się wydobywać z jego wnętrza. Piasek… Stworzony został z piasku.
          Ocknął się na chwilę i rozejrzał po pokoju. Ledwo zarejestrował to, że spadł z kanapy na ziemię, a już znów był na granicy z nierzeczywistością.
          I znów jego imię. Gaara zastanawiał się, czego chce jego udręczony umysł. Może spokoju? Nie… Szukał wojny.

           - Powinniśmy mu powiedzieć, tato – Temari w końcu popatrzyła na ojca. – Możesz go nienawidzić, my możemy go nienawidzić. Może go tu nie być, ale powinien…
          - Ja decyduję o tym, co powinien, a czego nie!
          Blondynka westchnęła z dezaprobatą i wzruszyła ramionami.
          - Rób co chcesz. Gaara mało mnie obchodzi, ale i tak uważam, że powinien wiedzieć. Odkryć to samemu… Już mu współczuję, chociaż go nawet nie lubię.
          I odeszła kierując się do swojego pokoju. Po drodze wyminęła się z bratem, rzucając mu sugestywne spojrzenie. Kankuro wiedział już, że i on nie przekona ojca.
          Będziesz musiał zmierzyć się z tym sam, Gaara – pomyślał, gdy wszedł do salonu.

          W zaświatach panował chaos. Umarli czegoś się wystraszyli. Widział  ich przenikające przez siebie sylwetki, jak rozbiegali się w popłochu. A umarli nigdy się nie śpieszą. Coś było wyraźnie nie tak.
          - Odejdź, Deus – usłyszał. – Dzisiaj nie masz tu wstępu – szept rozbrzmiał w jego głowie i wypełnił jego myśli. Przez chwilę rozbrzmiewał echem, wciąż powtarzany i coraz bardziej odległy.
           Nagle czaszka w jego ręce pękła. Rysa pomiędzy dwoma oczodołami zaskoczyła go.
          - Myślałem, że wiem już wszystko – przejechał po niej palcem, a długi, czerwony paznokieć zaklinował się w szczelinie.
          Kisame stanął za nim i zmarszczył brwi.
          - Co się dzieje, Deus? – zapytał.
          - Nie wiem – chłopak odpowiedział nostalgicznie, wzruszając z nonszalancją ramionami. – Po drugiej stronie jest gorąco.
          Starannie wytarł czaszkę i odłożył ją na ołtarz.
          - Umarli cię wykopali – zaśmiał się Opiekun, a jego skrzeczący głos zdawał się naruszać świętość miejsca, w którym stali. Nowicjusz nienawidził tego dźwięku. Spojrzał na mentora z dezaprobatą.
          - Coś się szykuje – powiedział śmiertelnie poważnym głosem. – Nie wiem co, ale coś wielkiego.
          Kisame zbyt dobrze znał zdolności swojego ucznia, by podtrzymywać kpiący ton.
          - Myślisz, że trzeba powiadomić o tym Lidera?
          - Tak – wzrok Deusa stał się zimny i pusty. – Umarli nie znają strachu. Tego byłem pewny, aż do dziś.
          - To chyba wiadome, przecież już raz umarli. Nie mają czego się bać.
          Nagle do Kisame dotarło to, co nowicjusz próbował mu przekazać. Nie był zbyt bystry i Deus czasem dziwił się, jakim cudem został jego Opiekunem.
          - Czego się boją?
          - Nie wiem – Deus powtórzył wpatrując się w inskrypcję modlitwy.
Daj mi Panie odpoczynek, wybawienie i wieczne tchnienie.


Boshe! Umierałam, gdy pisałam ten rozdział. Kira mnie dojebała komentarzami, dlatego już wstawiłam go – bez większych, zwyczajowych poprawek. Mam nadzieję, że nie jest tak źle, jak ja to widzę.

niedziela, 20 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ 3



Samobójcy i Szaleńcy


Siedział w domu wpatrując się w brudną ścianę, od której odchodziła przeżółkła farba. Mijały minuty, godziny, a on wciąż siedział na tej samej, starej wersalce, gdzie poprzedniej nocy spał Yashamaru. Gdzie spałby i teraz, gdyby… Przełknął głośno ślinę, aż zadrżała mu grdyka.
Wuj zawsze się nim opiekował, zarabiał na ich utrzymanie. Gaara nie musiał nic robić. Może i mieszkanie w którym żyli nie było zbyt piękne, ale miał dach nad głową i oprócz paru nielicznych wyjątków, miał też co włożyć do garnka. Nie chodził więc głodny. Yashamaru się o niego troszczył, chociaż ostatnimi czasy był tak zapracowany i wymordowany spłacaniem długów, że oddalili się od siebie. Gaara żałował, że nie spędzał z nim więcej czasu. Teraz, gdy było już za późno, chciał zmienić przeszłość i nie pójść na tych parę imprez. Chciał z nim porozmawiać. Chciał… Czuć, że jest potrzebny. A tylko jego wuj go w tym upewniał.
Spojrzał na popielniczkę leżącą na stole. Yashamaru rzadko palił, ale czasem mu się zdarzało. Siadał wtedy, w tym samym miejscu i zaciągał się papierosem.
Yashamaru jednak już nie było. Gaara został sam.

Naruto potknął się o własne nogi. Na szczęście nie upadł. Był pijany, a świat przed jego oczami kręcił się niczym w pieprzonej karuzeli.
Ledwo zauważył, że wpadł na kogoś.
- Uważaj jak chodzisz – warknął mrukliwie mimo, że zderzenie było jego winą.
- Naruto Namikaze? – usłyszał zdziwiony głos.
Popatrzył zamglonym spojrzeniem na dość wysokiego mężczyznę. Miał maskę na połowie twarzy, lewe oko przysłaniała opaska, a szare włosy sterczały mu we wszystkich kierunkach.
- Nie, nie ne... Uzumaki, chyba – wybełkotał niewyraźnie. - A ty, kurwa kto? - czknął głośno. - Ninja jakiś - parsknął śmiechem.
Mężczyzna uważnie go zlustrował. Gdy ocenił stan nastolatka, westchnął z dezaprobatą. Współczuł temu dzieciakowi.
- Chodź ze mną – powiedział w końcu.
Naruto zmarszczył brwi, jednak w pijanym amoku wzruszył jedynie ramionami i poszedł za mężczyzną. W końcu - czemu nie? - może ma dla niego trochę sake?

Opuściła swoją część domu dokładnie o zachodzie słońca. Hidan czekał na nią w salonie. Siedział na kanapie i widząc, że zamierza wyjść, zagaił przesłodzonym tonem:
- Kim jest Gaara?
Satsugai przeklęła w myślach i przystanęła. Nie spodziewała się, że tak szybko jej znajomość z tym przeklętym chłopakiem wyjdzie na jaw. Obrzuciła ojca czujnym spojrzeniem, a szkarłatne tęczówki błysnęły złowrogo. Na Hidanie nie zrobiło to wrażenia.
- Zapytałem o coś – nie uniósł głosu, ale i tak odnalazła w nim groźbę.
Spuściła wzrok niczym wystraszone dziecko, które właśnie zawiodło rodzica. Nie chciała rozmawiać o Gaarze, ale wiedziała, że jest to nieuniknione. Prędzej, czy później by się dowiedział. Jednak miała dość kontroli. Chciała mieć jakieś tajemnice.
- Dobrze wiesz, że nie wolno ci zadawać się z ludźmi, Satsugai. Chyba, że chcesz złożyć ich w ofierze albo się nimi pożywić.
Przełknęła głośno ślinę. Gardło palił głód. Za chwilę będzie niepoczytalna.
- A ty nie dość tego, że łamiesz ten zakaz to jeszcze… - Hidan wziął głęboki wdech i zniżył ton. – Przyszedł tu. Prosto do naszego domu, wiedział, jak masz na imię.
To wpadła w niezłe bagno. Przeklęty Gaara. Jej ojciec miał powody, by być na nią wściekły.
- A gdyby był łowcą? Prawdopodobnie byłabyś już martwa!
Kiedy podniosła wzrok z podłogi, zauważyła desperację malującą się na twarzy Hidana. Wyglądał, jakby go spoliczkowała. Być może właśnie tak się czuł. Zdradzony, niedoinformowany, pozbawiony władzy nad jej życiem. Nie ośmieliła się nawet ruszyć. Wewnątrz jej głowy wirowały tysiące myśli. Wiedziała, że ojciec ją kocha i właśnie szaleje z rozpaczy. Gdy zerwał się gwałtownie z kanapy, podszedł do niej i złapał za ramiona, patrząc prosto w oczy, miała ochotę paść przed nim na kolana. Chciała go przeprosić, błagać o wybaczenie, obiecać, że zrobi wszystko, co tylko zechce. Te dziwne, irracjonalne uczucie opuściło ją dość szybko, chociaż gdzieś na dnie jej podświadomości została skrucha.
- A gdybym cię stracił? – Głos Hidana się załamał. – Co miałbym wtedy zrobić?
Teraz chciała napluć mu w twarz. I sobie przy okazji też, jeżeli byłoby to tylko możliwe. Jak mogła go kochać? Jak on mógł kochać ją? Przecież są potworami! Świat byłby bez nich lepszy. Oczywiście, pokutują za swoją naturę, ale prawda jest taka, że nikt by po nich nie płakał. Nikt, oprócz nich samych.
- Nic – powiedziała. – Nic byś wtedy nie zrobił.
Zraniła go. Widziała to w jego fiołkowych tęczówkach i sposobie w jaki napiął ciało. Teraz miała to gdzieś. Wściekłość przysłoniła jej myśli. Skupiła się na jego dłoniach, którymi mordował. Robił to, by przypodobać się Jashinowi, by przetrwać w tym popieprzonym świecie. Jeszcze bardziej mdliło ją to, że kochała ten dotyk, i czuła się przy nim bezpieczna. Może dlatego, że jej ręce również były pokryte krwią? Albo dlatego, że znała te przyjemne uczucie, gdy rozrywała swoją ofiarę?
- Kim jest Gaara? – Głos Hidana był zimny jak lód.
Wypuścił córkę z objęć i wrócił na kanapę, ani przez chwilę nie spuszczając z niej wzroku.
- Nikim – odparła, łgając w żywe oczy.
Hidan położył dłoń na szklanym stoliku i delikatnie przejechał po nim palcem. Nagle złapał go w obie ręce, po czym z wściekłością wymalowaną na twarzy, rzucił nim o ścianę. Grube szkło pękło na parę części i runęło na panele.
- Gdyby był nikim, nie powiedziałabyś mu, jak masz na imię, nie wiedziałby, gdzie mieszkasz do cholery! – warknął.
Głód był coraz silniejszy i wzmagał wściekłość w ciele Satsuragi. Syknęła groźnie, niczym rozjuszona kobra. Hidan zawiesił wzrok na kłach wystających z jej ust. Wykrzywił twarz w wyrazie dezaprobaty.
- Same z tobą problemy.
Tym sposobem rozdrażnił ją jak nigdy. Wysunęła kły i warknęła na niego niskim głosem, jak zwierzę. Hidan, widząc to odsunął się od niej w kierunku wyjścia. Poruszyła się niesamowicie szybko i pchnęła go na ścianę. Osunął się po niej ze stęknięciem - prosto w odłamki szkła. Nie czekając, aż zorientuje się w sytuacji złapała go za szyję i uniosła w górę, na wysokość swojej twarzy.
- To trzeba było nie pieprzyć się z wampirem! – wykrzyczała wściekła. – Wtedy nie byłoby żadnego problemu. Byłoby lepiej, gdybym się nigdy nie urodziła – dodała ciszej. – Zawsze chciałam być człowiekiem.
Hidan rozdziawił usta ze zdziwienia.
- Porzuciłam te chore marzenia. Dorosłam i nie potrzebuję, by ktokolwiek kontrolował moje życie – warknęła wciąż zła. – A teraz wybacz, ale jestem piekielnie głodna.
- Jashin mógłby złagodzić twój głód – powiedział dziwnie spokojny.
- Tak… Za ofiary.
- Jashin jest odpowiedzią na wszelkie nasze problemy. – Jego wzrok złagodniał, jakby cały gniew, który w sobie trzymał go opuścił.
Wierzył w to. W końcu był Wyznawcą. Nie, tak jak ona - połówką. Nie miał żadnych wątpliwości, żadnej moralności. Swoją religię uważał za święta, a Jashin stał się wygodną odpowiedzią na wszystkie pytania. Było mu łatwo zabijać.
- Wciąż mnie kusi – powiedziała i puściła ojca. – Jest natrętny. A jego obietnice zbyt piękne.
Hidan popatrzył na ścianę. Z niezadowoleniem zobaczył, że odpadł od niej duży kawał tynku - będzie musiał to naprawić, tak jak poszczerbione panele. Satsuragi śledziła jego ruchy szkarłatnym spojrzeniem. Na jego pytanie, dokąd teraz idzie, odpowiedziała, że zjeść. Ojciec pokiwał jedynie głową i już jej nie było.

Tokio to miasto, w którym doprawdy, łatwo można znaleźć ofiarę zasługującą na swój los. Satsuragi, mimo wszystko czuła się niedobrze po tym, jak osuszyła z krwi nastoletniego gwałciciela. Wyrzuty sumienia zawsze przychodziły dopiero po nasyceniu głodu. Gdy atakowała, stawała się drapieżnikiem, którego interesowało zaspokojenie własnych potrzeb.
- Jesteś po prostu wyżej w łańcuchu pokarmowym – zwykł mówić Hidan.
Mimo wszystko Zakon zabijał potwory, które były „wyżej w łańcuchu pokarmowym”. Gdy Satsuragi wytykała to ojcu, ten wzruszał jedynie ramionami i stwierdzał:
- Oni są całkowicie pozbawieni człowieczeństwa. W nas jeszcze coś z niego zostało.
W chwili, gdy trzymała w ramionach jeszcze ciepłe zwłoki zastanawiała się, czy ma rację. Czy rzeczywiście jest w nich coś z ludzi?
      Wszędzie panowała ciemność - zaułek nie był oświetlony i pachniał stęchlizną. Być może winny był temu śmietnik stojący nieopodal, który od dawna nie widział żadnej śmieciarki.
- Oh… Boże, Boże! – jęknęła przerażona kobieta leżąca pod ścianą.
Satsuragi przeniosła na nią swoje spojrzenie. Czuła, że ma całą szyję umorusaną krwią, którą właśnie się pożywiła. Na pewno nie wyglądała na bohaterkę. W końcu była potworem i dziewczyna miała prawo do strachu.
- Błagam cię… Nie krzywdź mnie!
Blondynka prezentowała się żałośnie – porwana sukienka zsunięta z ramion ukazała jej piersi, a włosy opadały na twarz zalaną krwią. Mężczyzna musiał pierw uderzyć ją w głowę. Najwyraźniej niezbyt mocno, bo nie zemdlała. A może zemdlała i dopiero się obudziła? Szczerze powiedziawszy, Satsuragi nie obchodziło to. Miała gdzieś, że przed chwilą została zaatakowana i prawie zgwałcona, i właśnie widziała, jak morduje człowieka. Chciała jedynie, żeby się uciszyła.
- Zrobię co zechcesz! – Blondynka wyła żałośnie. – Tylko nic mi nie rób! Prosz…
- Zamknij się – Satsugai warknęła zła, a jej spojrzenie sparaliżowało niedoszłą ofiarę gwałtu.
Dziewczyna z ogłupiałą miną patrzyła na nią zamglonymi, niebieskimi tęczówkami. Wyglądała niczym trup, marionetka. To Satsugai trzymała za sznurki.
- Odejdź – jej szept zdawał się nieść echem w opuszczonym zaułku. – I tak nie będziesz niczego pamiętać.
Blondynka, jakby pogrążona w amoku, wstała niezgrabnie z ziemi. Prawie przewróciła się nie zauważając, że ma połamany obcas. Popatrzyła na Satsugai po raz ostatni i chwiejnym krokiem odeszła.
Nie będzie niczego pamiętać. Ani gwałciciela, ani wybawicielki.
Satsuragi przerzuciła zwłoki przez ramię i powolnym krokiem udała się na cmentarz. Podczas spaceru zastanawiała się, co zrobić z Gaarą. Jako jedyny oparł się mocy jej spojrzenia. 

Gdy przekroczyła bramę cmentarza było zaledwie parę minut po pierwszej. Wokoło panowała cisza i spokój, a ceglaną dróżkę oświetlał jedynie blask księżyca. Satsuragi na chwilę przystanęła i zwróciła głowę w stronę nieba. Czuła się jak więzień, skrępowana i zakneblowana przez noc. Nigdy nie widziała słońca, a poświata, którą dawał księżyc nie wystarczała jej. Tak naprawdę, nienawidziła nocy. Nawet, jeżeli znała tylko ją i nigdy nie widziała dnia.
Wystarczy tylko jedna ofiara – szepnął jej wewnętrzny głos, ukryty na krawędzi świadomości, potwór. – Daj Jashinowi Gaarę, a będziesz mogła je zobaczyć.
- Słońce – szepnęła do siebie. – Taka ma być za ciebie cena?
Była coraz bardziej zdesperowana, a pokusa zdawała się prowadzić nią.
Pokręciła energicznie głową i otrząsnęła się z letargu. Musiała być silna, nieugięta, musiała… Spojrzała na nogi trupa zwisające jej z ramienia. Musiała pogrzebać ciało.
Udała się tam, gdzie zwykle – w najodleglejszy zakamarek cmentarza, który był zarezerwowany dla niej i Hidana. Wystarczyło tylko jedno jej spojrzenie, by nabyli ten teren. Gdy zaczynały się niewygodne pytania, znów wystarczyło… Jedno spojrzenie. Satsuragi przyzwyczaiła się do tego, że ludzie robią to, co im każe. Wszyscy, oprócz Gaary.
Gdy zakopała ciało nastoletniego gówniarza, poczuła pewną potrzebę. Coś szarpnęło nią w środku i jakaś dziwna siła zaczęła przyciągać ją do siebie. Masa sprzecznych emocji zmiażdżyła jej żołądek. Jakby pod skórą zamieszkała rozpacz, rezygnacja i pragnienie śmierci. Zachłysnęła się tą bezradnością i cierpieniem. Jak w amoku, poszła za nimi.
Biegła, jakby ktoś ją gonił, szybciej niż gepard. W końcu była najznakomitszym ze wszystkich drapieżników, a przynajmniej w połowie. Druga część jej jastectwa, była zarezerwowana dla Jashina. Gdzieś na dnie świadomości słyszała jego śmiech, jakby był zadowolony.

Zdjął zakurzony, stary żyrandol i rzucił go na podłogę. W jego miejscu umocował linę. Taboret niebezpiecznie zachwiał się, gdy za bardzo przekrzywił ciało w prawą stronę i ledwo złapał równowagę. Odetchnął ciężko i zatrzymał się na chwilę.
W pokoju było jasno, mimo, że była druga w nocy. Przez okno wpadało światło księżyca.
- Pełnia – powiedział do siebie Gaara, a gorycz wypełniała jego głos. – Umrę w pełnię – zaśmiał się zachrypniętym głosem.
Założył pętlę na szyję, a po jego policzkach spłynęło parę łez. Kilka z nich wpadło mu do ust. Wykrzywił je w grymasie.
- Płaczesz, Gaara? – powiedział do siebie. – Za czym? Twoje życie i tak było jednym, wielkim gównem.
To, co mówili o śmierci, nie było prawdą. Wcale nie widział przed oczami obrazów ze swojego życia, nie rozmyślał nad tym, co było wcześniej. Były tylko myśli o Yashamaru. Po za nimi wypełniała go jedynie pustka i bezradność. Cholerne poczucie tego, że jest nikim, że przegrał życie.
Gdy miał już zrobić krok i zejść z taboretu wprost w objęcia śmierci, zatrzymał go cichy głos:
- Jesteś takim tchórzem, Gaara?
Ze zdziwienia, aż zachłysnął się śliną. Stała w drzwiach – jej białe włosy sunęły po podłodze, a szkarłatny wzrok wyprany był ze wszelkich emocji.
- Satsugai? – wyszeptał.
- Jesteś słaby, człowieku. Bardzo słaby.
Zawrzało w nim ze złości. Jakim cudem śmiała się tak do niego zwracać po tym wszystkim, co przeszedł? Nic o nim nie wiedziała.
- Nie jestem słaby – warknął.
- A więc udowodnij to.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że cały drży i ledwo łapie oddech. Chciał żyć, ale nie potrafił. Nie bez Yashamaru, nie przetrwałby sam. Co prawda miał niby Naruto, ale raczej przyjaciel-ćpun na niewiele się zdawał na dłuższą metę.

- Nie mam już po co żyć – powiedział.
Zmarszczyła brwi i przeszyła go spojrzeniem. Nie wiedział skąd, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co starała się zrobić. Próbowała go przekonać siłą tych przeklętych, czerwonych oczu. Zaśmiał się na to.
- Nie uda ci się – jego słowa wciąż były przepełnione histerycznym śmiechem. – To na mnie nie działa.
Gdy zrobił krok do przodu, wystrzeliła z miejsca jak błyskawica. Zanim pętla zacisnęła się na jego gardle przecięła linę. Gaara upadł bezładnie na podłogę i spojrzał na nią. Stała wyprostowana na taborecie, z prawej dłoni zwisał sznur, a paznokcie wydawały się być zbyt długie i ostre. Patrzyła na niego z niezadowoleniem wypisanym na twarzy. Zawiódł ją.
Podkulił pod siebie nogi i ułożył na nich głowę, niczym dziecko. Ręce złożył w pięści i zacisnął zęby. Dyszał z wysiłku, a serce dudniło mu w klatce piersiowej.
- Dlaczego nie pozwoliłaś mi umrzeć?! – wykrzyczał nie patrząc na nią.
- Bo masz żyć – powiedziała. – Tak postanowiłam. Nie dam mu satysfakcji.
Zdziwiony uniósł głowę. Satsuragi odwieszała właśnie stary żyrandol na miejsce.
- Komu? – spytał.
Popatrzyła na niego przez ramię zwężając oczy. Na chwilę zapomniał o Yashamaru, o całym swoim popapranym życiu. Była tylko ona. Dziwna, na swój sposób piękna, białowłosa dziewczyna o spojrzeniu diabła. Nie wiedział, skąd wzięła się wieź pomiędzy nimi, ale czuł ją. Zdawał sobie sprawę z tego, że są na swój sposób połączeni. Dzięki temu mogła go znaleźć, tak jak i on wcześniej.
Poderwał się z podłogi i chciał do niej pobiec, ale zatrzymał go jej ponury głos:
- Nie wolno ci podejść. – Już wcześniej to słyszał.
Wyciągnął w jej stronę rękę, ale była za daleko, by mógł ją dotknąć. Chciał jedynie sprawdzić, czy jej włosy były rzeczywiście tak miękkie na jakie wyglądały.
- Dlaczego?
Zmieniła swój wyraz twarzy. Tym razem była skupiona, skoncentrowana, a w jej oczach zabłysnęło coś niebezpiecznego.
- Na świecie istnieją potwory, Gaara – powiedziała poważnym głosem. – Jeżeli je spotkasz, to za żadną cenę do nich nie podchodź.
- Jesteś jednym z nich. – To nie było pytanie.
- Tak.
Odłożyła linę na kuchenny blat. Gaara stwierdził ze zdziwieniem, że jej ręce drżą.
- Nie umieraj, Gaara – powiedziała rzucając mu jeszcze przelotne spojrzenie i wyszła.
Wiedział już, że więcej nie będzie tego próbował.

Co ja najlepszego zrobiłam?! – ganiła siebie w myślach.
Powinna była go zabić, sam przecież tego chciał! Gdyby złożyła go w ofierze Jashinowi, mogłaby spełnić swoje marzenie. Mogłaby zobaczyć słońce i choć przez chwilę… Być człowiekiem.
- Kurwa! – przeklęła wrzeszcząc na cały głos.
Jakaś starsza pani wyjrzał z okna i zaczęła krzyczeć, że wezwie policję. Wystarczyło jedne spojrzenie, by wróciła do środka. Poszło tak łatwo… Nie to co z Gaarą.
- Czemu Jashin tak bardzo chce twojej śmierci? – spytała patrząc w niebo.
Tej nocy odnalazła na nim kilka gwiazd.

Niva podcięła sobie żyły. Krew spłynęła po przegrubie tworząc czerwone smugi. Była gęsta, płynęła topornie.
- Szybciej – powiedziała, patrząc jak zaklęta na krwawe stróżki. – Szybciej – zacisnęła zęby.
Tyle razy pragnęła umrzeć, zamknąć oczy i nigdy więcej się nie obudzić. Zawsze miała za mało odwagi, by to zrobić.
- Bawisz się w samobójcę, Niva? – usłyszała zimny głos za plecami.
Odwróciła się w jego stronę. Itachi przysłaniał swoim ciałem wejście do łazienki. Wyglądał tak, jak zawsze - spokojny, opanowany. Taki powinien być Egzekutor. Niva wciągnęła powietrze głęboko w płuca. Drżała z podniecenia.
- Tak – uśmiechnęła się słodko, a krew spływająca po ręce nagle oderwała się od skóry.
Czerwona ciecz zaczęła wirować nad jej dłonią, formułować się w przeróżne kształty, tańczyć jakiś przedziwny taniec. Brązowe oczy dziewczyny zabłyszczały złowieszczo.
- Każdy z nas ma w sobie coś z samobójcy – powiedziała.
Krew, niczym kobra, płynnym i zabójczo szybkim ruchem wystrzeliła w stronę lustra. Szklana tafla rozbiła się, a jej odłamki wpadły do umywalki.
Itachi nie wiedział, co z nią zrobić. Szkolił Nivę na Egzekutora, ale ta, zdawała się wykazywać więcej cech Szaleńcy. Miał nadzieję, że Zakon tego nie odkryje. Naprawdę polubił tę dziewczynę i chciał, by zajęła szanowane stanowisko.
- Ze wszystkich samobójców, ty jesteś największą masochistką – powiedział jedynie patrząc, jak zafascynowana podziwia rany na swoim nadgarstku.
        Szaleńców zawsze się gorzej traktuje niż Egzekutorów, z wiadomych przyczyn. Wystarczy tylko spojrzeć na wyraz twarzy Nivy, gdy zatapia ostrze w swoim ciele.

niedziela, 13 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ 2



Ofiary


W zdumieniu otworzył szerzej oczy. Dziewczyna nosiła imię Mordu. Dlaczego? Nie potrafił wydusić z siebie chociażby słowa.
Satsugai jakby porażona prądem, zerwała się z miejsca i popatrzyła na niego swoim przeszywającym spojrzeniem. Gaara przełknął zdenerwowany ślinę. Nikt nie patrzył na niego tak, jak ona.
- Nie wolno ci podejść – powiedziała dziwnie ściśniętym głosem.
Osłupiały nadal stał nieruchomo. Przyciągała go i odpychała zarazem. Jak jadowita kobra. Piękna i niebezpieczna. Wiła się wokół niego zachęcając do tańca, a kiedy tylko miał się zbliżyć, kąsała – mocno i boleśnie. Gaara przepadł w jej hipnotyzującym spojrzeniu, reszta  świata zniknęła. Ciężkie brzmienia gitar Ironów, napalona na siebie młodzież – nic nie istniało, oprócz niej. I strachu obejmującego go zimnymi ramionami.
- Dlaczego? – wykrztusił.
Zmrużyła oczy.
- Nie wolno ci podejść – powtórzyła i wyminęła go.
Znów był niezdolny do ruchu. Tym razem nie dlatego, że podziałał na niego nakaz zawarty w szkarłatnych tęczówkach. Bał się. Drżał w strachu przed nieznanym. Odwrócił się dopiero, gdy zniknęła za drzwiami domu Kiby.
Co to do kurwy nędzy było? – pomyślał łapiąc się za serce, które zachowywało się tak, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej.


Miała ochotę palnąć się w łeb. Ale to za pewne by nie pomogło.
- Kurwa – warknęła do siebie i oparła się plecami o ścianę.
Uciekłam stamtąd jak zwykły tchórz – pomyślała.
Zacisnęła pięści tak mocno, że rozdrapała paznokciami skórę. Krew spłynęła po dłoniach i skapnęła na ziemię. Wpatrzyła się w nią wygłodniałym wzrokiem. Delikatne mrowienie zakomunikowało jej, że rana się zabliźniła.
- Kurwa, kurwa, kurwa – krzyknęła łapiąc się za głowę w próbie zapanowania nad własnymi myślami.
Kim on był? – zastanawiała się. – Wytrzymał moje spojrzenie. Przeciwstawił mi się. Miał nie pamiętać, nie powinien pamiętać. Co ja teraz zrobię?
Była na skraju paniki. Po raz pierwszy znalazła się w takiej sytuacji. Jego oczy ją przerażały. Nigdy nie widziała tyle pustki w jednym człowieku. A naprawdę, widziała już dużo. Mieszkając z Hidanem i będąc sobą miała sposobność oglądać najróżniejszych ludzi, zazwyczaj wyniszczonych przez życie. Jednak żaden z nich nie budził w niej takich uczuć.
Najbardziej jednak bała się czego innego. Tej potrzeby, która przyciągała ją do niego. Była już tak blisko rozerwania mu gardła, mimo, że niedawno jadła. Nie mógł do niej podejść. Nigdy. Z drugiej strony chciała, by to zrobił. Ale wtedy na pewno nie utrzymałaby głodu w ryzach.
Jest mój… 
Wzięła głęboki wdech i ruszyła do domu.


Sasori popatrzył spod byka na Hidana. W jego spojrzeniu widać było naganę i czystą wściekłość. W końcu nienawidzili się nawzajem, a to, co Wyznawca ostatnio odwalał, na pewno nie zasługiwało na żadną pochwałę. Sasori wiedział, że to on powinien opiekować się Satsugai. I pieprzyć to, że Hidan był jej biologicznym ojcem. Mała po prostu źle trafiła.
- Jak to nie wiesz, gdzie jest? – warknął na niego zły.
Wyznawca Yashina wzruszył jedynie ramionami.
- Jesteś jej ojcem, czy nie?
Hidan wywrócił na tę uwagę oczami i usiadł na kanapie. Rozłożył się, niby wyluzowany, i patrzył na wściekłego lalkarza. Ubrany w elegancki garnitur przypominał nieco prawnika, albo jakiegoś urzędasa. Kojarzył mu się z jakimś sztywniakiem, który myśli, że jest ważny.
- Jest dorosła. Wyszła, to wyszła – podsumował.
W środku jednak gotował się z przerażenia. Jeżeli Pain się dowie, to może zostać wyrzucony z Akatsuki i odebrać szansę członkostwa córce. A tylko kuratela Akatsuki mogła ją ochronić. Satsugai potrzebowała Zakonu Brzasku. Tak jak i on.
- Trzeba jej pilnować, przecież wiesz, co może zrobić! – Sasori walnął pięścią o stół.
Filiżanka z kawą spadła na podłogę i rozbiła się. Czarny  płyn zbryzgał bose stopy Wyznawcy. Hidan nie dzierżył Sasoriego. Zwykł o nim myśleś jak o przeklętym piesie, wykonywającym wszystkie zadania. Jak o lalce, zwykłej kukle, a nie osobie.
Postanowił, że będzie milczeć. Zacisnął usta w wąską linię. Nie będzie rozmawiać z kawałkiem drewna.
- Do cholery, Hidan! A co jeżeli zrobi coś, że ją namierzą? Że namierzą ciebie? Nas? Dopóki nie pozna zasad ostrożności, powinieneś zawsze wiedzieć gdzie się szlaja. A nawet za nią łazić!
Sasori rzadko pozwalał sobie na takie wybuchy, a tak właściwie, to raczej takowe się nie zdarzały do tej pory.
- Sasori? – dźwięczny głos doszedł do jego uszu, a wściekłość momentalnie z niego opadła.
- Satsugai! – Obydwóch mężczyzn odetchnęło, widząc stojącą w drzwiach dziewczynę.
Zdziwiona patrzyła to na ojca, to na jednego z członków Akatsuki. Jej szkarłatny wzrok szukał podstępu. I Deidary, jej jedynego przyjaciela. Niestety, nie zauważyła go.
- Gdzie Dei? – spytała, ignorując ich ulgę na jej widok i potok słów Sasoriego dotyczących tego, że nie powinna się szlajać niewiadomo gdzie.
W końcu dowiedziała się, że blondyn ma parę zadań dla Zakonu. Akatsuki nigdy nie próżnowało i wszyscy byli zabiegani. Może oprócz Hidana. On miał się nią zajmować i pilnować, by jej istnienie pozostało tajemnicą. Co nie szło mu zbyt dobrze.
Prąd niepokoju przeszedł przez jej ciało. Gaara. Co, jeżeli się domyślił? Przecież widział, a jej oczy na niego nie działały. Musiała go przymknąć. Przełknęła ślinę zdając sobie sprawę z tego, że powinna go zabić. Jakaś ludzka część jej osobowości buntowała się przeciw temu pomysłowi, ale bestia szalała. Już nawet to sobie wyobraziła.
Jego cudowna krew wypełniająca moje usta – złapała się za głowę próbując odpędzić obraz z głowy.
- Coś się stało, Satsugai? – Hidan zmarszczył brwi. – Wyglądasz, jakby cię coś zszokowało.
Pokręciła szybko głową, zdecydowanie – zbyt szybko. Jej ojciec na pewno to wyczuł. Na szczęście nic nie powiedział. Ostrożnie, usiadła koło niego na kanapie. Hidan objął ją jedynie i przysunął do siebie w geście jakiejś chorej, ojczynej miłości. Może i robił, co robił, ale wiedziała, że była dla niego całym światem. I zapewne chciał również pokazać Sasoriemu, że ich relacje są w jak najlepszym porządku.
          Lalkarz pokręcił głową z dezaprobatą i usiadł naprzeciwko nich.
- Przyszedłem omówić szczegóły dotyczące dołączenia Satsugai do Zakonu – zaczął i wyłożył jakieś dokumenty na stół.
Zapowiadał się długi wieczór.


Resztę imprezy spędził na „byciu gdzie indziej duchem”, a tak właściwie to na „nie byciu nim nigdzie”. Zupełnie jakby białowłosa odebrała mu duszę, wyrwała płuca i pozbawiła serca. W głowie miał tylko pustkę, pośród której stała ona – w białej, zabawionej krwią sukience.
- Co wiesz o tej dziewczynie, która tu była wcześniej? – spytał Kiby.
Kumpel spojrzał na niego pijanym wzrokiem marszcząc brwi.
- Jakiej dziewczyny? – wybełkotał.
- Białe włosy, niska, czerwone oczy – Gaara zaczął wymieniać.
- Aaa! Ta albinoska! – w końcu załapał. – Nic w sumie. Przyprowadziła tutaj Naruto.
- Co?
I w ten sposób dowiedział się o tym, jak Uzumaki wylądował u niej w domu i jak odprowadziła go tutaj. I o tym, że nikt nie zna jej prawdziwego imienia, bo w sumie nikt nawet nie chciał go znać. Dlaczego? Gaara podejrzewał, że maczała w tym palce. Przeczuwał, że użyła na nich swoich oczu. Nie wiedział, jak działały, właściwie, to… Nie wiedział nawet, czy sam nie oszalał stawiając takie teorie.
Wiedział jedno - musi ją znaleźć. Musi wiedzieć, co się z nim dzieje i kim ona jest. W przeciwnym razie zwariuje. Potrzebował jej, choć nie wiedział, dlaczego.
Naruto nie pamiętał adresu, ale obiecał, że zaprowadzi go następnego dnia pod jej dom, a raczej gdzieś w okolicy, bo nie pamięta dokładnie.
Lepsze to, niż nic – pomyślał i zajarał jointa.


Sasori męczył ją zasadami Zakonu resztę nocy. Gdy wyszedł cieszyła się, mimo, że naprawdę lubiła Lalkarza. Był dla niej niczym drugi ojciec, trochę mniej popieprzony od Hidana. Czasem myślała nad tym, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby to on ją wychowywał. Czy byłaby takim samym potworem, jak jest? Czy może kimś lepszym?
Wraz ze świtem, zasnęła.
Oglądała telewizję. Jakiś dziwny program. Ekran pochłaniała wielka, czerwona kula pośrodku błękitu. Mimo, że nigdy jej nie widziała wiedziała, czym jest. Odbijała się w wielkiej tafli wody – ocean, albo morze. Piękny widok.
Wtedy sceneria się zmieniła. Satsugai wciąż siedziała w miękkim fotelu, jednak obrazy wokół niej wirowały. W końcu pojawił się przed nią kolejny fotel, a na nim, odwrócony tyłem, wygodnie siedział sobie…
- Jashin – powiedziała zaskoczona zapominając, że rozmawia z bogiem i raczej powinna inaczej się do niego zwracać, z większym szacunkiem. Zawsze była inna.
Mężczyzna zaśmiał się, a jego dźwięczny głos szumiał w jej głowie. Niestety widziała tylko kontury jego sylwetki. Mimo tego, że nosił długi płaszcz z założonym na głowie kapturem, miała pewność, że to on. Każdy Wyznawca, nawet Pół-Wyznawca mógł to stwierdzić.
- Witaj, dziecko – usłyszała.
Wokół nich była biel. Nic po za nią. Wieczność, bezgraniczna pustka - dom Pana Mordu. Wydało jej się to smutne. Takie samotne i ponure życie.
- Po co mnie tu przyzwałeś, Panie? – spytała podenerwowana.
- Co oglądałaś w telewizji?
- Panie…
- Co?
- Słońce.
Melodyjne słowo pieściło jej bębenki. Wypowiadając je, dziewczyna zapragnęła kiedyś dotknąć słońca. Zanurzyć się w jego płomieniach, wyjść z ciemności. Choć raz, na chwilę.
- Wiesz, że możesz. – głos Jashina był stonowany, spokojny. – Możesz kąpać się w promieniach słońca.
Ze zdumienia prawie spadła z fotela. Pokręciła głową niedowierzając.
- Nie wolno mi, jestem wpół…
- Jesteś też wpół moim dzieckiem. Nawet, jeżeli nie składasz mi zbyt często ofiar, pamiętam o tobie. Jesteś pół-wyznawcą.
- Nawet ty, Panie, nie potrafiłbyś…
- Tylko na parę godzin, to prawda – powiedział. – Ale to chyba lepsze, niż nigdy? Parę godzin od czasu do czasu w świetle, które znasz tylko w krzywym zwierciadle, odbite przez księżyc.
Rozwarła oczy ze zdumienia, jednak nie była naiwna. Na tym świecie wszystko miało swoją cenę. Zapewne chodziło o jej duszę. Albo o coś równie okropnego. W sumie… Duszy nigdy nie miała. Nie urodziła się nawet w jednym procencie człowiekiem. Przejęła od rodziców wszystko to, co najgorsze.
- Nic nie jest za darmo – wytknęła.
- Nic nie jest za darmo – Jashin powtórzył za nią.
Satsugai wiedziała, że stąpa po kruchym lodzie.
- Co muszę zrobić?
- Dobrze wiesz, co.
Wiedziała.
Obraz Gaary stanął jej przed oczami. Teraz miała jeszcze więcej powodów, by go zabić i żadnych korzyści z pozostawienia przy życiu.
Pomyślała o jego pustych oczach.
Czy aby na pewno?


Razem z Naruto krążył po ładnej, zadbanej, tokijskiej dzielnicy przez pół godziny. W końcu blondyn się poddał i go zostawił twierdząc, że nie będzie marnował na to czasu. Gaara szlajał się jeszcze trochę sam, ale nie wiedział nawet na co liczył. Dopiero, gdy odwrócił się i miał już iść do domu, poczuł to. Hipnotyzującą potrzebę, przyciąganie przeszywające go do kości.
W ten oto sposób znalazł się przed dość luksusowym domem wraz z wybiciem południa. Przełknął zdenerwowany ślinę.
A co, jeżeli to nie był dobry pomysł? – zastanawiał się.
Przypomniał sobie jej niebezpieczne, wygłodniałe spojrzenie. Strach na chwilę odebrał mu dech w piersi. Po mału uspokoił się.
W końcu doszedł do wniosku, że musi to zrobić, bo inaczej zwariuje. Zadzwonił. Chwilę czekał w niepewności, dopóki drzwi się nie otworzyły. Stanął przed nim ten sam, siwowłosy mężczyzna, którego widział niedawno na cmentarzu. Ten sam, co mu pomachał.
Obydwoje zrobili zdziwione miny, nie wiedząc o co chodzi.
- Eeee… - zaczął starszy, niezbyt inteligentnie. – Co tu robisz?
- Ach tak! – Gaara wyjął ręce z kieszeni. – Przeszedłem do Satsugai.
W tym momencie oczy mężczyzny prawie wyszły z orbit. Zrobił jeszcze bardziej zszokowaną minę, co tylko utwierdziło Gaarę, że trafił dobrze. Postawny mężczyzna dokładnie go zlustrował spojrzeniem i usunął się z przejścia.
- Wejdź – wpuścił go do środka. – Jestem Hidan.
- Gaara – powiedział i ściągnął buty.
Skrępowany podziwiał piękny dom, urządzony w nowoczesnym stylu, który uzupełniały niesamowite rzeźby. Przypominały „rozlanych” ludzi, w różnych częściach ich życia. Splecionych ze sobą kochanków, samotne postacie, zgarbione, biegnące, dzieci… Znów przełknął głośno ślinę.
- Satsugai śpi i raczej nie dobudzisz jej do zmierzchu – powiedział Hidan. – Możesz jednak wejść i napić się herbaty. Chętnie porozmawiam z tobą o mojej córce.
Na te słowa Gaara spiął się w sobie i wręcz podskoczył z radości, gdy usłyszał dźwięk swojej komórki. Odebrał pośpiesznie przepraszając mężczyznę, który oparł się o posrebrzaną framugę i patrzył na niego przenikliwymi, fiołkowymi oczami.
- Słucham?
- Nazywam się Setsuki Maibu, jestem ordynatorem szpitala – głos kobiety po drugiej stronie był poważny. – Czy rozmawiam z panem Gaarą no Sabaku?
- Tak – chłopak zmarszczył brwi.                                                      
- Proszę o jak najszybsze zgłoszenie się do nas. Chodzi o pańskiego opiekuna Yashamaru.
- Coś się stało? – zapytał zdenerwowany.
- Proszę o jak najszybsze…
- Co się stało?
Po drugiej stronie słuchawki na chwilę zapadła cisza.
- Pański opiekun Yashamaru… Nie żyje.
Telefon wypadł Gaarze z ręki.
- Coś nie tak? – zapytał Hidan.
- Muszę jechać do szpitala – powiedział przez zaciśnięte gardło. – Mój wujek... Coś jest z moim wujkiem.
Mężczyzna pokiwał głową zamyślony, nie pytając o szczegóły. Podniósł starą Nokię ze swojego perskiego dywanu, zapewne droższego, niż całe mieszkanie, w którym mieszkał Gaara i podał mu ją. Chłopak pożegnał się z nim pośpiesznie i praktycznie wybiegł z domu.
Hidan patrzył jeszcze chwilę przez okno, jak gna zdyszany do miejsca w którym zaparkował swój rozlatujący się motocykl. Wyznawca zastanawiał się, kim był owy Gaara. I co do jasnej cholery, wyprawiała jego córka. Będzie musiał poważnie porozmawiać ze swoją pierworodną.


W szpitalu spotkał ojca. Siedział w poczekalni, a minę miał niezadowoloną. Gaara wyminął go idąc za pielęgniarką, ale ten się tym nie przejął. Nawet się z nim nie przywitał.
Kobieta wpuściła Gaarę do kostnicy i zaprowadziła w odpowiednie miejsce. Kiedy odsłoniła białe prześcieradło jego serce zamarło. Yashamaru był aż siny. Chłopak nie mógł na niego patrzeć.
Osunął się na kolana i złapał za głowę błagając w myślach, żeby to wszystko zniknęło. Czy nie mógłby to być tylko sen? Albo koszmar. Oddałby wszystko, by się z niego obudzić.
- To nie może być prawda – powiedział, jakby do siebie.
- Przykro mi – powiedziała pielęgniarka.
Zaledwie półtorej godziny temu Yashamaru w wieku 49 lat umarł na zawał. W ten oto sposób Gaara, został opuszczony przez jedyną osobę, która się o niego troszczyła.
W Gaarze również coś umarło.


Obudziła się wyjątkowo wcześnie. Siedząc w ciemności mogła stwierdzić, że słońce jeszcze nie chyliło się ku zachodowi. Była dopiero czternasta.
Targały nią jakieś dziwne uczucia. Znów marzyła.
- Tak bardzo chciałabym być człowiekiem – powiedziała na głos pragnąc, by ktoś z nią porozmawiał.
Cisza pomieszczenia jednak nie odpowiedziała, wciąż milczała jak zaklęta.