Obłęd
Gaara, jeżeli to czytasz, to ja już zapewne
nie żyję. Dopadli mnie, innego wyjaśnienia nie ma.
Starałem się jak mogłem, byś nie
musiał brać w tym udziału, ale coś się stało. Już tego dnia, kiedy na twoim czole
pojawiła się pieczęć, wiedziałem, że coś jest nie tak.
Oni są wszędzie, Gaara. Obserwują,
czekają. Świat jest pełen potworów.
Przepraszam, że Cię nie ochroniłem.
Będziesz musiał walczyć, Gaara.
Godzinę temu zaczął przeszukiwać rzeczy wuja, by wyrzucić niepotrzebne
przedmioty i ubrania. Tą notatkę znalazł na dnie szuflady. Kartka nie była
podpisana, ale Gaara aż za dobrze znał pismo Yashamaru. Często podrabiał je, by
zwolnić się ze szkoły.
Nie
mógł uwierzyć w to, co właśnie przeczytał. Widział przecież ciało wuja – zmarł
na zawał! Nigdzie nie zauważono chociażby śladów jakiejkolwiek bójki,
szarpaniny. Jakieś małżeństwo znalazło go na przystanku autobusowym, już wtedy nie
żył od pół godziny.
- Kim
ty byłeś, Yashamaru? – Gaara rzucił bezwiednie. – Czym są te pieprzone potwory?
Kim jest Satsugai? Kim ja jestem? O co tu kurwa chodzi?!
Z
bezradności walnął pięścią w ścianę. Ledwo poczuł ból, który odezwał się na
skraju świadomości. Oparł się o drzwi i zjechał po nich plecami. Dotknął dłonią
znaku na czole – Miłość - zwykły tatuaż, a nie jakaś tajemnicza pieczęć. Goił
się pół tygodnia!
Znów
przeczytał notatkę. A później płakał, nie wiedząc, co zrobić ze swoim życiem.
Ojciec
niby przejął nad nim opiekę, ale wyraźnie zaznaczył, że ma go gdzieś. Przynajmniej
„miłosiernie” zgodził się płacić czynsz za mieszkanie, w którym do tej pory
Gaara żył z Yashamaru. W zamian za to, nie chciał oglądać syna. Zakomunikował
mu to w szpitalu, zaraz po tym, jak roztrzęsiony chłopak zobaczył martwe ciało wuja.
Była to ich najdłuższa rozmowa od lat. Rozmowa, w której ojciec podkreślił, jak
niewiele dla niego znaczy. I że ma go gdzieś, że mógłby się nigdy nie urodzić.
Zapewne wtedy byłoby lepiej - dla nich wszystkich.
Gaara
wyjął swoją Nokię z kieszeni i sprawdził godzinę. Jeszcze doba i pożegna
swojego wuja. Pogrzeb zbliżał się nieubłaganie.
Zanim
weszła do domu poczuła, ze coś jest nie tak. Gdy przekroczyła próg, stanęła jak
wryta, a jej oczy rozwarły się w szoku. Cały salon dosłownie tonął we krwi. Z
sufitu zwisały trzy, młode kobiety – martwe, nagie ciała wyglądały niczym lalki.
Ich wyłupiaste oczy i na wpół zmaltretowane, umazane krwią, a także nasieniem
ciała, przyprawiały o gęsią skórkę.
Satsugai
w szoku wpatrywała się w ojca. Hidan unosił właśnie dłoń jednej z kobiet do
swoich ust. Ucałował ją z nabożnością, niczym dżentelmen. Zebrało jej się na
wymioty.
Potwór
wewnątrz niej zawył. Nie rzuciła się na krew tylko wyłącznie dlatego, że parę
godzin temu jadła. Mimo to, trzymanie się w ryzach przychodziło jej
niesamowicie ciężko.
- Pomóż mi! – Nagle usłyszała wołanie z kąta pokoju. – Błagam! On mnie zabije!
- Pomóż mi! – Nagle usłyszała wołanie z kąta pokoju. – Błagam! On mnie zabije!
Pod
ścianą siedziała związana nastolatka, być może w wieku Satsugai. Była
ubrana w elegancką, czarną sukienkę i nie wyglądała ani na ćpunkę, ani na
biedaczkę. Jej ogromne, wyłupiaste, zielone oczy patrzyły na nią z desperacką
wręcz nadzieją. Była jak spragniony na pustyni, który wypatrzył oazę. Szkoda,
że dziewczyna nie wiedziała, iż we wnętrzu Satsugai panował chaos. Obecnie
walczyła z chęcią rozerwania jej tętnicy z zamiarem wypicia całej krwi, która
płynęła w żyłach.
- Tato…
- Satsugai wyszeptała zbolałym głosem. – Przecież mówiłeś, że szukasz winnych,
że ja też mam szukać winnych. Albo marginesy społeczne, ćpunów, którzy nie mają
przed sobą już wiele życia. Takie były nasze zasady.
Chciała,
by ta cała sytuacja okazała się tylko snem, koszmarem z którego zaraz się
obudzi. Niestety, prawda była gorsza od niejednej mary nocnej.
-
Mówiłeś… Że nie jesteśmy potworami. Że robimy to po to, by przetrwać – wydusiła
przez zaciśnięte gardło.
Hidan
nawet na nią nie spojrzał, podszedł za to do dziewczyny pod ścianą i delikatnie
przejechał dłonią po jej twarzy, zostawiając na bladym policzku krwawą smugę.
Satsugai wciąż nie była zdolna do jakiegokolwiek ruchu, więc stała jak zaklęta
walcząc z głodem. Dziewczyna natomiast zaczęła krzyczeć.
-
Jashin wie lepiej. Powinniśmy wyzbyć się barier, kochanie – Ręka Hidana powędrowała
niżej, zbliżając się do piersi. Ścisnął mocno sutek, na co nastolatka zawyła z
bólu. – Wszelkich barier.
To nie może być on. To nie może być mój
ojciec – pomyślała zrozpaczona. – Nigdy
nie robił czegoś takiego ofiarom. Nigdy ich nie gwałcił. Oddawał im szacunek…
Zawsze, prawda?
Hidan
uśmiechnął się, a jego dłoń znów powędrowała niżej, pomiędzy nogi dziewczyny.
To przelało czarę goryczy. Satsugai z szybkością atakującego drapieżnika
skoczyła w jego stronę i przyssała się do szyi. Wtedy czas przestał płynąć. Jak
w amoku, ledwie słyszała krzyki przerażenia dochodzące z boku, czy jęk
zaskoczenia, który wydobył się z ust Hidana. Nieśmiertelna krew szumiała jej w
głowie, wypełniała jej ciało, przy czym była tak przyjemnie ciepła i słodka, że
miała ochotę umrzeć z przyjemności. Dlatego piła i piła. Potwór w jej wnętrzu,
od tak dawna nienasycony, choć na chwilę ucichł zadowolony.
Kiedy
ciało zwiotczało w jej rękach i nie została w nim ani kropla krwi, Satsugai
wypuściła ojca z objęć. Dopiero, gdy tak leżał bez ruchu na podłodze, zdała
sobie sprawę z tego, co zrobiła.
- Nie –
wydusiła spanikowana. – Nie, nie, nie!
Spojrzała
na swoje ręce. Drżały, tak jak całe jej ciało.
Właśnie
osuszyła swojego ojca, opiekuna przydzielonego z Zakonu Brzasku. Mentora, który
był za nią odpowiedzialny, którego miała się słuchać. Co zrobi Akatsuki, gdy
się o tym dowie? Zaczęła myśleć gorączkowo i szukać wyjścia z tej sytuacji. Hidan
był nieśmiertelny, na pewno go nie zabiła. Miała mało czasu, by odkręcić to
wszystko, ponieważ w każdej chwili mógł wrócić do żywych. Spanikowana nie
wiedziała jednak, co zrobić.
W
panice spojrzała na wciąż krzyczącą dziewczynę. Ta, widząc jej oczy,
praktycznie od razu zamknęła swoje usta, a jej zielone oczy zaszły mgłą. Po
chwili zemdlała.
Satsugai
złapała się za głowę. Wzięła głęboki wdech i postanowiła, co dalej robić.
Mozolnie wstała na chwiejnych nogach i ruszyła w stronę telefonu. Podniosła
słuchawkę i wykręciła jeden z trzech numerów, które znała na pamięć.
Jeden
sygnał, drugi, trzeci… Poczta głosowa. Przeklęła i spróbowała jeszcze raz. Znów
to samo. Ze zdziwieniem poczuła, że po jej policzkach płyną łzy. Nie mogła
sobie przypomnieć, kiedy ostatnio płakała. W końcu wykręciła inny numer. Już po
pierwszym sygnale usłyszała znudzony głos Sasoriego.
-
Hidan?
- Nie – wykrztusiła. – To ja.
-
Satsugai? – Głos lalkarza stał się czujny. – Co się stało?
- Dei
nie odbierał – powiedziała, będąc na skraju paniki. – Nie wiedziałam do kogo dzwonić. Nie
znam reszty z Zakonu, po za tym… Chyba by mnie za to zabili. Nie wiem nawet, czy ty nie będziesz chciał mnie
zabić.
-
Satsugai, posłuchaj mnie... – ton Sasoriego nieco złagodniał. – Nigdy nie będę pragnął twojej śmierci.
Wiesz, że traktuję cię jak własną córkę.
Dziewczyna
roześmiała się histerycznie.
- Jak
córkę? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Nie powinieneś. Albo skończysz jak mój ojciec.
- Co?
Młoda…
- Hidan
leży wysuszony z krwi w naszym salonie. Na pewno nadal chcesz mnie traktować,
jak własną córkę? Skończyć tak, jak on?
- Nie
skończę tak jak on – pewny głos Lalkarza ją zdziwił. – Musiałaś mieć jakiś powód, ja bym ci go nie dał.
- Co
ja mam zrobić? – Wierzchem dłoni otarła łzy.
-
Nigdzie się nie ruszaj. Jak tylko zobaczysz, że Hidan się budzi, oszołom go
czymś. I czekaj na mnie, okej? Razem
się z tym zmierzymy.
- Tak,
jasne – powiedziała przez zaciśnięte gardło. – Czekam.
Po tych
słowach Sasori rozłączył się, a Satsugai spojrzała na nieruchome ciało ojca.
Jak bardzo będziesz na mnie zły, tato? –
zastanawiała się.
Potem
spojrzała na resztę pokoju. Widziała w swoim życiu masę zwłok w różnym stanie.
Jednak wcześniej nie czuła aż takiego obrzydzenia. Doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, co Hidan im zrobił. Zawsze powtarzał jej, że trzeba mieć
szacunek dla swoich ofiar. To była jego główna zasada. Dlatego nie mogła
zrozumieć, dlaczego to zrobił. Nigdy nie był aż tak brutalny i okrutny. Nie
poniżał swoich ofiar, nie wieszał ich głowa do dołu, nie spuszczał z nich całej
krwi, aż w końcu… Nie gwałcił ich.
Po czym
przypomniała sobie jego słowa, gdy zapewniał uprowadzoną dziewczynę, że Jashin
wie lepiej, że trzeba wyzbyć się wszystkich barier.
Jasna cholera…
To była
jej kara. Satsugai złapała się za serce. Bóg Mordu odegrał się na niej za to,
że nie złożyła mu ofiary z pewnego czerwonowłosego nastolatka.
Odebrał
jej ojca.
Wciągnął
kolejną krechę, wygodnie ułożył się na kanapie i czekał, aż nadejdzie błogość.
Tym razem było inaczej.
- Gaara... Gaara… Gaara!
Masa głosów wołająca jego imię
przytłoczyła go ze wszystkich stron. Głowa pulsowała z bólu. Usta mu popękały,
były suche jak wiór. Czuł, że brakuje mu powietrza, jakby umierał.
Był zawieszony w niebycie, nic nie
widział, ani niczego nie słyszał, oprócz głosu własnej wyobraźni. W końcu
poczuł w ustach małe drobinki, które zdawały się wydobywać z jego wnętrza.
Piasek… Stworzony został z piasku.
Ocknął
się na chwilę i rozejrzał po pokoju. Ledwo zarejestrował to, że spadł z kanapy
na ziemię, a już znów był na granicy z nierzeczywistością.
I znów jego imię. Gaara zastanawiał się, czego
chce jego udręczony umysł. Może spokoju? Nie… Szukał wojny.
- Powinniśmy mu powiedzieć, tato – Temari w
końcu popatrzyła na ojca. – Możesz go nienawidzić, my możemy go nienawidzić.
Może go tu nie być, ale powinien…
- Ja
decyduję o tym, co powinien, a czego nie!
Blondynka
westchnęła z dezaprobatą i wzruszyła ramionami.
- Rób
co chcesz. Gaara mało mnie obchodzi, ale i tak uważam, że powinien wiedzieć.
Odkryć to samemu… Już mu współczuję, chociaż go nawet nie lubię.
I odeszła
kierując się do swojego pokoju. Po drodze wyminęła się z bratem, rzucając mu
sugestywne spojrzenie. Kankuro wiedział już, że i on nie przekona ojca.
Będziesz musiał zmierzyć się z tym sam, Gaara
– pomyślał, gdy wszedł do salonu.
W
zaświatach panował chaos. Umarli czegoś się wystraszyli. Widział ich przenikające przez siebie sylwetki, jak rozbiegali
się w popłochu. A umarli nigdy się nie śpieszą. Coś było wyraźnie nie tak.
- Odejdź, Deus – usłyszał. – Dzisiaj nie masz tu wstępu – szept
rozbrzmiał w jego głowie i wypełnił jego myśli. Przez chwilę rozbrzmiewał
echem, wciąż powtarzany i coraz bardziej odległy.
Nagle czaszka w jego ręce pękła. Rysa pomiędzy
dwoma oczodołami zaskoczyła go.
-
Myślałem, że wiem już wszystko – przejechał po niej palcem, a długi, czerwony
paznokieć zaklinował się w szczelinie.
Kisame
stanął za nim i zmarszczył brwi.
- Co
się dzieje, Deus? – zapytał.
- Nie
wiem – chłopak odpowiedział nostalgicznie, wzruszając z nonszalancją ramionami.
– Po drugiej stronie jest gorąco.
Starannie
wytarł czaszkę i odłożył ją na ołtarz.
-
Umarli cię wykopali – zaśmiał się Opiekun, a jego skrzeczący głos zdawał się
naruszać świętość miejsca, w którym stali. Nowicjusz nienawidził tego dźwięku.
Spojrzał na mentora z dezaprobatą.
- Coś
się szykuje – powiedział śmiertelnie poważnym głosem. – Nie wiem co, ale coś
wielkiego.
Kisame
zbyt dobrze znał zdolności swojego ucznia, by podtrzymywać kpiący ton.
-
Myślisz, że trzeba powiadomić o tym Lidera?
- Tak –
wzrok Deusa stał się zimny i pusty. – Umarli nie znają strachu. Tego byłem
pewny, aż do dziś.
- To
chyba wiadome, przecież już raz umarli. Nie mają czego się bać.
Nagle do
Kisame dotarło to, co nowicjusz próbował mu przekazać. Nie był zbyt bystry i Deus
czasem dziwił się, jakim cudem został jego Opiekunem.
- Czego
się boją?
- Nie
wiem – Deus powtórzył wpatrując się w inskrypcję modlitwy.
Daj mi Panie
odpoczynek, wybawienie i wieczne tchnienie.
Boshe! Umierałam, gdy pisałam ten rozdział. Kira mnie
dojebała komentarzami, dlatego już wstawiłam go – bez większych, zwyczajowych
poprawek. Mam nadzieję, że nie jest tak źle, jak ja to widzę.